Roczne archiwa: 2017

Dwa i pół roku temu byliśmy w Australii – oczywiście w Sydney, bo to chyba wybór większości turystów. Ale chcieliśmy też przytulić koale, dlatego na 3 dni trafiliśmy do Brisbane, bo to tutaj pod miastem jest Lone Pine Koala Sanctuary, gdzie można nakarmić kangury i zrobić sobie zdjęcie z koalą na rękach. Mieliśmy jeszcze jeden dzień wolny, więc spacerowaliśmy po mieście, głównie nad rzeką i… zakochaliśmy się w Brisbane. Z żalem i niedosytem wylatywaliśmy stąd nie licząc nawet, że tu wrócimy. Ale się udało! Tym razem planując podróż po Australii wiedzieliśmy, że musimy przylecieć do Brisbane na dłużej i pomieszkać tu trochę 🙂 Poniżej nasze ulubione miejsca na spędzenie czasu z dziećmi: South Bank Parklands, czyli tereny rekreacyjne nad rzeką – to jest to miejsce, które nas urzekło w 2015 roku i nadal robiło wielkie wrażenie, bo cały czas powstaje tam coś nowego. Przede wszystkim jest tam duży basen z…

Czytaj dalej

Wiem, wyjechaliśmy z Hong Kongu już ponad 2 miesiące temu (dokładnie 10 września). Czyli zanim minął pierwszy miesiąc naszej podróży. A tymczasem dzisiaj mijają już 3 miesiące. Jednak, jak mawiają najstarsi z indian, lepiej późno niż wcale – poniżej więc kilka zdjęć z HK. Teraz zabiorę się za Japonię.

Pamiętacie serial Cudowne lata? Wonder Years w wersji oryginalnej. Znakomite wykonanie With a Little Help from My Friends Joe Cockera podczas czołówki, Kevin Arnold, Winnie Cooper, Paul Pfeiffer…pamiętacie jak się nazywało rodzeństwo Kevina? Ja już nie. W Polsce w telewizji…sam nie wiem kiedy. Jakoś we wczesnych latach dziewięćdziesiątych? To były czasy. Liceum, czyli odpowiedzialność poziom zero. Brak telefonów komórkowych – można było normalnie z drugą osobą porozmawiać. Wystarczyło się umówić dwa tygodnie przed i bez stada SMSów po prostu się spotkać. Nie było internetu, nie było playstation – kopaliśmy prawdziwą piłkę, a nie taką udawaną, konsolową. Było fajnie. Nawet seriale dało się wtedy jeszcze oglądać (Miasteczko Twin Peaks też jakoś wtedy leciało – bardzo dobrze pamiętam to oczekiwanie co tydzień na kolejny odcinek). Wróćmy jednak do Cudownych lat – amerykańskie przedmieścia końca lat sześćdziesiątych. Pokolenie baby-boomers zaczyna wkraczać w pełnoletniość. Dużo się dzieje – politycznie (generalnie lata sześćdziesiąte obfitowały w USA w wydarzenia…

Czytaj dalej

W Australii rosną piękne drzewa. Niektóre mają bardzo rozłożyste korony, a przy tym są dosyć niskie, więc wyglądają jak wielkie parasole. I często kwitną… Jak przylecieliśmy, to dużo drzew pięknie kwitło na fioletowo, teraz jest ich mniej, ale zaczynają kwitnąć inne na czerwono – piękne! Jest też jedno drzewo – figowe, które wygląda, jakby składało się z wielu cienkich i zrośniętych drzew, których gałęzie nagle puszczają korzenie tworząc jakby kurtyny… trudno je opisać, ale wygląda niesamowicie. I ktoś takie właśnie drzewa wykorzystał, jako bazę placu zabaw w parku New Farm. Drzewo samo tworzy korytarze i tunele, przez które można przechodzić, dodatkowo dobudowano wokół drewniane ścieżki, mostki i inne takie. Sami zobaczcie, jakie fajne: Jak na większości placów zabaw, na których byliśmy już w Brisbane i Cairns, jest dużo ławek i miejsc na piknik (standardem w tutejszych parkach są ogólnodostępne elektryczne grille) oraz toalety. Jest też coś, co pozwoliło mamie na…

Czytaj dalej

Choć od miesiąca jesteśmy w Australii, to wspominamy często poukładaną, czystą i smaczną Japonię. To, co nas jednak bardzo tam zaskoczyło, to brak placów zabaw – takich dużych i kolorowych, jakie spotykaliśmy w Kuala Lumpur czy Hongkongu (i w Polsce też są). W japońskich miastach jest niewiele zieleni, parki służą głównie do spacerów lub są w nich świątynie i na plac zabaw miejsca nie ma. Czasami udało nam się znaleźć jakiś mały placyk z huśtawką, zjeżdżalnią i ogrodzoną piaskownicą i to było lokalne centrum rozrywki, na którym po 16tej pojawiały się dzieci wracające ze szkoły lub mniejsze dzieci z rodzicami, którzy wrócili do domu. I powiem Wam, że jak na tak skromne warunki – wszyscy bawili się nieźle. No ale do „wyszalenia” naszych dzieci to było trochę mało, więc szukaliśmy, co można robić z dziećmi w Tokio, Osace i jej okolicach. Okazało się, że jest trochę ciekawych miejsc (przeważnie płatnych…

Czytaj dalej

Lenistwo nas ogarnęło straszliwe. Jesteśmy już nie jak żółw, tylko jak ten miś. Od dzisiaj to dla mnie wzór wyluzowania. Kompletnego braku problemów i nieprzejmowania się niczym. Tak. Jesteśmy jak misie koala. Z wyjątkiem tych chwil, gdy musimy zajmować się dziećmi. Czyli jakichś 20 godzin na każdą dobę. Od kiedy przyjechaliśmy do Brisbane, zabieramy się za pisanie postów. Za przygotowywanie zdjęć (nie dałem jeszcze zdjęć z Hong Kongu, a tymczasem minął już miesiąc w Japonii, prawie miesiąc w Australii…). Za co to my się tu nie bierzemy… Ale syndrom misia wygrywa. Pochłaniamy więc mufinki (tak – to jedna z niewielu rzeczy, które rzeczywiście udaje nam się zrobić…w sensie upiec, bo z jedzeniem jakoś problemów nie mamy). Popijając kawą w przeróżnej formie i w przeróżnej temperaturze. Chociażby takim specyfikiem, który, nie ukrywam, bardzo przypadł mi do gustu (gdyby tak łatwo dało się łączyć różne inne rzeczy, które lubię, życie byłoby dużo…

Czytaj dalej

Jak pewnie zauważyliście, ogarnęło nas lenistwo. Lenistwo przeogromne, a wynikające z wcześniejszego nadmiaru aktywności. Od niemal dwóch tygodni jesteśmy w Australii – przez pierwszych kilka dni byliśmy w Cairns, gdzie jeszcze trochę staraliśmy się chodzić i jeździć (o tym w innym wpisie…jeżeli uda nam się wygrać z lenistwem), ale od tygodnia jesteśmy w Brisbane i nie robimy niemal nic. Nie ukrywam, że mamy wsparcie w nicnierobieniu z dwóch stron: po pierwsze, mamy bardzo fajny domek, ze sporą ilością różnych zabawek i bardzo fajnymi gospodarzami. A po drugie – pada deszcz. Innymi słowy – jesteśmy teraz jak ten wielki żółw (tak swoją drogą – to żółw z Green Island, czyli już niemal Great Coral Reef, wielka rafa koralowa, w okolicach Cairns), który powoli wypływał co kilka minut zaczerpnąć powietrza, ale poza tym większość czasu spędzał w bezruchu na dnie oceanu. W ramach tego lenistwa więc, zamiast pisać coś nowego, po prostu…

Czytaj dalej

Japonia to inny świat, inna kultura, inne zwyczaje – inne więc też są japońskie mieszkania. Nie mogłam się ich doczekać od momentu, gdy rezerwowaliśmy je jeszcze w Polsce. Muszę przyznać, że te mieszkania robią wrażenie! Przede wszystkim dlatego, że można zobaczyć, jak na małej powierzchni wielkości naszego salonu w domu w Polsce, można zmieścić całe mieszkanie i tak wiele rzeczy 😉 Zobaczcie sami: Tokio link 13 nocy, 208 zł/noc Małe mieszkanko na 1.piętrze składało się z pokoju dziennego, który był jednocześnie jadalnią i miał aneks kuchenny, sypialni z tatami (maty na całej podłodze), materacami do spania, balkonem (na którym była pralka!) i dużą szafą na ubrania oraz łazienki z małą wanną. Pomimo niewielkich rozmiarów było bardzo funkcjonalne i wygodne. Spanie na materacach bardzo nam się spodobało – w końcu nie martwiliśmy się, że dzieci spadną z łóżek i mogliśmy Julka i Melę położyć razem. W sypialni była klimatyzacja, kuchnia wyposażona w podstawowe…

Czytaj dalej

W związku z trwającym Międzynarodowym Tygodniem Bliskości (co to – przeczytasz np. tutaj), postanowiłam podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami dotyczącymi mam, które miałam okazję widzieć na Sri Lance, w Kuala Lumpur i Hongkongu, a przede wszystkim w Japonii, bo tu spędzamy jak dotąd najwięcej czasu. To, co łączy wszystkie te miejsca, w których byliśmy, to brak wózków tzw. głębokich dla noworodków (przynajmniej ja nigdzie takiego wózka nie widziałam) i to, że dzieci są noszone przez rodziców 🙂 To dla mnie, chustonoszącej mamy, zwolenniczki noszenia w ogóle – bardzo miłe spostrzeżenie. Ale opowiem Wam po kolei… Sri Lanka Tu nie widziałam żadnych wózków na ulicach (raz spacerówkę u turystów) i sama też nie korzystałam z naszego. Ze względu na to, że przez tydzień mieliśmy w planie przemieszczać się po wyspie różnymi środkami transportu (pociąg, tuk tuki, auta), część bagaży, w tym wózek, zostawiliśmy w Kolombo, od którego zaczynaliśmy i w…

Czytaj dalej

Japonia – kraj daleko od Polski. Na tyle daleko (wujek G podaje, że ponad 8500km), że nawet czas tu płynie inaczej. Poważnie – u nas jest rok 2017, natomiast tu – 29. rok ery Heisei. Chociaż przyznam – w większości miejsc posługują się naszym kalendarzem. Chyba po prostu chcą zrównać swój czas z naszym. Tylko po co? A może żyją dwoma czasami na raz – dwoma prędkościami. Tak, to całkiem możliwe. Bo jak inaczej wyjaśnić pewne sprzeczności? Przykład – budują tu bardzo nowoczesne pociągi. Bardzo szybkie. Wygodne. Ciche. A co jest w każdym pociągu? A proszę bardzo: Tak, to najprawdziwsza budka telefoniczna. Zresztą jest ich całkiem sporo też na mieście – nasze dzieci miały niemałą zagadkę, co to jest… Oczywiście nigdy nie widziałem nikogo korzytającego z nich. No może z wyjątkiem kogoś chowającego się przed hałasem, rozmawiającego przez swojego ajfona. Inny przykład: zwykły sklep osiedlowy, jakich tu bardzo wiele. Jest…

Czytaj dalej

20/43