W związku z trwającym Międzynarodowym Tygodniem Bliskości (co to – przeczytasz np. tutaj), postanowiłam podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami dotyczącymi mam, które miałam okazję widzieć na Sri Lance, w Kuala Lumpur i Hongkongu, a przede wszystkim w Japonii, bo tu spędzamy jak dotąd najwięcej czasu.
To, co łączy wszystkie te miejsca, w których byliśmy, to brak wózków tzw. głębokich dla noworodków (przynajmniej ja nigdzie takiego wózka nie widziałam) i to, że dzieci są noszone przez rodziców 🙂 To dla mnie, chustonoszącej mamy, zwolenniczki noszenia w ogóle – bardzo miłe spostrzeżenie. Ale opowiem Wam po kolei…
Sri Lanka
Tu nie widziałam żadnych wózków na ulicach (raz spacerówkę u turystów) i sama też nie korzystałam z naszego. Ze względu na to, że przez tydzień mieliśmy w planie przemieszczać się po wyspie różnymi środkami transportu (pociąg, tuk tuki, auta), część bagaży, w tym wózek, zostawiliśmy w Kolombo, od którego zaczynaliśmy i w którym kończyliśmy naszą lankijską przygodę. Mimo upałów, nosiłam więc Melę cały czas w chuście. I to była świetna decyzja, bo Sri Lanka w ogóle nie jest przystosowana do jazdy wózkiem, a już na pewno nie takim z małymi kołami. Wysokie krawężniki, wąskie chodniki lub ich brak, górzysty teren wewnątrz wyspy… to wszystko byłoby tylko utrapieniem dla pchającego rodzica. Jak więc radzą sobie lokalni? Małe dzieci są noszone przez rodziców lub babcie (te bardzo często towarzyszą mamie), a te troszkę większe – idą, biegną przeważnie z innymi dziećmi, bo tam raczej widuje się duże rodziny. Nie widziałam tu żadnych chust, ani nosideł… A myślę, że przydałaby się im wiedza na temat motania dziecka w chustę 🙂 Z ciekawostek – często widzieliśmy tu małe dzieci w wełnianej czapce na głowie, a byliśmy tam w sierpniu, gdzie temperatury wynosiły około 30 stopni…
Kuala Lumpur
O tym, jak to miasto jest nieprzyjazne wózkom pisał Tomek tutaj. I faktycznie, znowu, nie widziałam tubylców z wózkami… chociaż, co ciekawe, kilka spacerówek widziałam w centrum handlowym, ale tam były najbardziej sprzyjające warunki dla wózków 😉 Za to widziałam dwie mamy z chustami! Nosiły malutkie dzieci, takie poniżej roku. To było coś jak chusta kółkowa, ale wiązana na ramieniu. Wyglądało to bardzo fajnie, a co ważniejsze – dzieci miały w nich dobrą pozycję. Niestety nie było to zbyt popularne rozwiązanie.
Hongkong
Niewiele wózków, jeśli już to spacerowe. Ale tu również nie zawsze łatwo było przejechać wózkiem… mnie na obrzeżach miasta zdarzyło się, że musiałam przenieść wózek przez barierę na ulicę, bo chodnik stał się nieprzejezdny…
W Hongkongu też zdarzyło mi się zobaczyć kogoś (chyba tatę) z chustą podobną do tej w Kuala Lumpur. Tu pojawiły się też nosidła i niestety „wisiadła”… Co ciekawe, poza takimi „wisiadłami”, jakie znam niestety z Polski, widziałam sporo tych (nie wiem, jak to się nazywa) podpórek pod pupę dziecka w formie pasa zapinanego na biodrach rodzica, a do tego doczepione właśnie szelki zakładane na ramiona rodzica, żeby nie musiał podtrzymywać dziecka… Nie wiem, czy wystarczająco obrazowo to wyjaśniłam, ale dziecko siedziało na takiej półeczce tyłem do rodzica i miało z przodu ograniczenie w postaci wąskiego panelu, jak w nosidle/wisiadle. Trudno ocenić, których nosideł było więcej, ja starałam się zauważać te piękne kolorowe ergonomiczne 😉 i uśmiechałam się szeroko do tak noszących rodziców 🙂
Japonia
Tu jest pięknie i wzorowo… no prawie… Dla japońskiej mamy standardowy zestaw, to spacerówka i nosidło ergonomiczne. Przeważnie dziecko jest właśnie w tym nosidle blisko mamy, a w wózku jadą zakupy lub inne torby, albo starsze rodzeństwo 😉 Naprawdę rzadko widuję małe dzieci w wózkach, choć mamy dzielnie te wózki pchają przed sobą. Na szczęście jazda wózkiem w Japonii, to żadne wyzwanie ;-). No ale mam pewne zastrzeżenia niestety… Bo w tych nosidłach noszone są też dzieci bardzo malutkie, takie kilkumiesięczne, które na pewno jeszcze nie siedzą i nie powinny się tam znaleźć… Widać to zresztą, bo przeważnie śpią i tak bezradnie „dyndają” – widać tylko małe nóżki i czasem rączki. Poza tym dla tych maleńkich dzieci mamy mają też spacerówki z rozłożonym oparciem – u nas nie do pomyślenia, by nie mieć głębokiego wózka. I jeszcze jedno „ale”, jakie mam do tych noszących mam – one z tymi dziećmi w nosidłach (a zawsze mają je z przodu – zastanawia mnie, dlaczego nie noszą na plecach) jeżdżą też na rowerze… Może i jest tu bezpiecznie na drogach i udział rowerów w jakichkolwiek stłuczkach niewielki, ale ja mam zawsze najgorsze wizje, jak widzę to dziecko na brzuchu tuż za kierownicą rowera.
Ale jak już jestem przy rowerach, to ciekawostka! Tu bardzo dużo jeździ się na rowerach (rowery są zresztą bardzo tanie) i widać bardzo dużo mam z dziećmi na rowerach. Bo rowery wyposażone są w dwa foteliki: na kierownicy dla mniejszego dziecka oraz z tyłu dla większego. Do tego są specjalne peleryny i narzuty przeciwdeszczowe i chroniące od wiatru czy chłodu. Czasami z przodu mama wiezie mały rowerek i zabawki do piaskownicy, a z tyłu dziecko – takie mamy spotykałam często w Osace na placu zabaw. Jeśli zastanawiacie się, jak one dają radę, to szybko dodam, że te rowery mają niewielkie silniczki pomagające jechać nawet z dwójką dzieci. I co ciekawe – są specjalnie fabrycznie już przedłużane rowery, aby wygodniej się jeździło z fotelikiem.
To tyle moich spostrzeżeń. Cieszę się, że noszenie dzieci jest w tylu miejscach bardziej naturalne, niż wożenie ich w wózkach 🙂 Ciekawe jak będzie na kolejnych kontynentach… My, jak widzicie – nosimy się wszędzie 🙂
My byliśmy w Tajlandii i tam miałam wrażenie że dużo widziadeł szczególnie wsrod azjatyckich turystow- nie jestem określić na 100 procent ale obstawiała bym że właśnie Japończyków, nosideł ergonomicznych praktycznie wcale, ale generalnie bardzo mało tam małych dzieci, widziałam dosłownie parę…