Archiwa kategorii: Australia

W Australii spędziliśmy w trakcie naszej obecnej podróży trochę ponad dwa miesiące. Poprzednim razem gdy tu byliśmy, spędziliśmy tu dwa tygodnie. Czyli razem niemal trzy miesiące życia w Australii. Nie mam oczywiście zamiaru twierdzić, że przez ten czas byliśmy normalnymi mieszkańcami tego krajo-kontynentu – dopóki nie spędzamy połowy dnia w pracy i nie wysyłamy dzieci do żłobków/przedszkoli/szkół – nie doświadczamy życia jak tubylcy. Jednak byliśmy tu na tyle długo, że nie jesteśmy tylko turystami, goniącymi pomiędzy operą i mostem w Sydney, Uluru czy Great Ocean Road. Wychodzi na to, że wisimy gdzieś pomiędzy turystą a tubylcem. Niech będzie. Zwłaszcza, że Mela ostatnio lubi wisieć na czym tylko się da. Miałem więc dużo czasu na obserwacje. A poniżej kilka moich spostrzeżeń. Ludzie Bardzo wyluzowani i otwarci. Ja nie jestem typem osoby rozpoczynającej konwersacje na prawo i lewo z osobami, które widzę pierwszy (a pewnie i ostatni) raz w życiu. Jednak w…

Czytaj dalej

W Australii mieszkaliśmy inaczej, niż dotychczas, bo wynajmowaliśmy domy, a nie mieszkania. Mieliśmy więc więcej miejsca, dzieci więcej możliwości zabawy (w domu lub koło domu), no i mogliśmy pożyć trochę, jak „tubylcy”, ale to też ze względu na długość pobytu w tych miejscach 🙂 Już wcześniej pisaliśmy, że zdecydowana większość domów w Australii jest domami parterowymi i bardzo często drewnianymi. Zajmują więc sporo miejsca i przeważnie nie mają dużych ogrodów za domem. Właściwie, to ogrody, jeśli już są (jest tu bardzo ciepło i sucho), to są przed domem i nie są ogrodzone płotem. A trawniki mają takie gęste, że chodząc po nich czuje się, jakby szło się po długowłosym, miękkim dywanie i aż chce się zdjąć buty (Mela bardzo często biegała tu boso). No, ale po kolei: Cairns link 6 nocy, 212 zł/noc Bungalow postawiony z tyłu domu gospodarzy, na dużym ogrodzie z murowanym basenem, miejscem z grillem elektrycznym, małym…

Czytaj dalej

Adelajda to stolica stanu Australia Południowa i piąte co do wielkości miasto w Australii. Nie sprawia jednak wrażenia typowego wielkiego miasta, głośnego, z korkami i tłumami ludzi w centrum. Pewnie to przez niską zabudowę, bo nie ma tu bloków i wieżowców (poza kilkoma biurowcami w centrum), tylko domki parterowe lub piętrowe. To jest właśnie niesamowite w tych australijskich miastach – jest tu miejsce na domki jednorodzinne z ogródkami, nie ma budownictwa wielorodzinnego (jeśli jest, to też w parterowych domach…). Mają na to miejsce 🙂 Przyznam, że to miasto jakoś bardzo na nas wrażenia nie zrobiło… Może dlatego, że cały czas porównywaliśmy je z nowoczesnym Brisbane, w którym się zakochaliśmy. Ale mimo wszystko udało się nam znaleźć w Adelajdzie kilka fajnych miejsc i spędzić miło czas. W Port Adelaide, jednej z dzielnic, są blisko siebie trzy muzea: samolotów, pociągów i morskie. Kupując bilet w jednym z nich otrzymuje się zniżkę 25% na…

Czytaj dalej

Długo się zastanawialiśmy, czy jechać. Ostatnio nasze dzieci nienajlepiej znoszą samochód. Zaryzykowaliśmy jednak – ponad 1700km w 3 dni. Tutaj maksymalna dozwolona prędkość to 100-110 km/h (w zależności od stanu), w miastach oczywiście mniej, nasza średnia była jednak gdzieś bliżej 60 km/h – w samochodzie spędziliśmy więc 28 godzin, dając niezły wycisk nie tylko samochodowi, ale też nam wszystkim. Rozpoczęliśmy w poniedziałek o godz.5:30 – bez śniadania, gdy na dworze było jeszcze dość ciemno (i zimno). Pierwszego dnia jechaliśmy do miejscowości Warrnambool – leży ona w innym stanie i w…innej strefie czasowej. W pewnym momencie więc zegarki w telefonach przestawiły nam się po prostu 30 minut do przodu. Przyszło mi do głowy, że ktoś, kto mieszka gdzieś blisko tej granicy i do pracy dojeżdża do drugiego ze stanów, musi mieć trudne życie jeżeli chodzi o pilnowanie terminów spotkań… W każdym razie znaleźliśmy się w stanie Victoria. Po drodze mieliśmy kilka…

Czytaj dalej

Mieszkamy w pięknym, dużym domu (parterowym, jak zdecydowana większość domów tutaj) w Normanville – małym miasteczku na wybrzeżu, prawie 80 km na południe od Adelajdy. Krajobraz jest piękny – niewielkie i praktycznie łyse wzgórza oraz ocean, a na polach kangury – jeżdżąc po okolicy nie możemy przestać się zachwycać widokami. Mamy wynajęte auto – pierwszy raz podczas naszej podróży 🙂 i dobrze, bo tu akurat wszędzie jest daleko. Ale jest trochę ciekawych miejsc, które już odwiedziliśmy. Zaczęliśmy oczywiście od plaży w naszym miasteczku – szeroka z jasnym drobnym piaskiem, jaki lubię 🙂 Jest stare, drewniane, niewielkie molo, którego największą zaletą jest to, że daje cień, więc w słoneczny dzień siedzieliśmy właśnie pod nim 😉 Plaża czysta, choć można przyprowadzać psy i wjeżdżać samochodem (często ktoś woduje tu jakąś łódkę/motorówkę). Woda niestety zimna, ale za to są bardzo ładne muszelki 🙂 Przy plaży bar i kawiarnia, duży parking, toalety, zadaszone stoły…

Czytaj dalej

Dzisiaj, zupełnie przypadkiem, trafiliśmy na Yankalilla Cruise. Nazwa nic Wam nie mówi? Nam też nie mówiła. Gdyby nie zdjęcie na ulotce, pewnie nawet byśmy jej nie wzięli. A gdybyśmy wzięli, na pewno nikt by jej nie przeczytał. Ale wzięliśmy. To znaczy – dzieci wzięły w swej nieodpartej chęci brania wszystkiego, co można. I przeczytaliśmy – to już my, dzieciom po kilku chwilach się kolorowy papierek znudził. Co więcej – od razu stwierdziliśmy, że idziemy. Co to więc jest Yankalilla Cruise? To jest zlot starych samochodów. W miejscowości Yankalilla, czyli malutkiej mieścince na półwyspie Fleurieu (przyznaję – dopóki tu nie przyjechaliśmy, nie wiedziałem, że taki półwysep istnieje). Naprawdę malutkiej – liczba ludności w 2015 roku to 4700. W dodatku – daleko od czegokolwiek. Do Adelajdy jedzie się godzinę. Do kolejnego dużego miasta – to już są dni. Mimo tego, zebrało się tu kilkaset starych samochodów. I było wszystko, co powinno być…

Czytaj dalej

Dwa i pół roku temu byliśmy w Australii – oczywiście w Sydney, bo to chyba wybór większości turystów. Ale chcieliśmy też przytulić koale, dlatego na 3 dni trafiliśmy do Brisbane, bo to tutaj pod miastem jest Lone Pine Koala Sanctuary, gdzie można nakarmić kangury i zrobić sobie zdjęcie z koalą na rękach. Mieliśmy jeszcze jeden dzień wolny, więc spacerowaliśmy po mieście, głównie nad rzeką i… zakochaliśmy się w Brisbane. Z żalem i niedosytem wylatywaliśmy stąd nie licząc nawet, że tu wrócimy. Ale się udało! Tym razem planując podróż po Australii wiedzieliśmy, że musimy przylecieć do Brisbane na dłużej i pomieszkać tu trochę 🙂 Poniżej nasze ulubione miejsca na spędzenie czasu z dziećmi: South Bank Parklands, czyli tereny rekreacyjne nad rzeką – to jest to miejsce, które nas urzekło w 2015 roku i nadal robiło wielkie wrażenie, bo cały czas powstaje tam coś nowego. Przede wszystkim jest tam duży basen z…

Czytaj dalej

Pamiętacie serial Cudowne lata? Wonder Years w wersji oryginalnej. Znakomite wykonanie With a Little Help from My Friends Joe Cockera podczas czołówki, Kevin Arnold, Winnie Cooper, Paul Pfeiffer…pamiętacie jak się nazywało rodzeństwo Kevina? Ja już nie. W Polsce w telewizji…sam nie wiem kiedy. Jakoś we wczesnych latach dziewięćdziesiątych? To były czasy. Liceum, czyli odpowiedzialność poziom zero. Brak telefonów komórkowych – można było normalnie z drugą osobą porozmawiać. Wystarczyło się umówić dwa tygodnie przed i bez stada SMSów po prostu się spotkać. Nie było internetu, nie było playstation – kopaliśmy prawdziwą piłkę, a nie taką udawaną, konsolową. Było fajnie. Nawet seriale dało się wtedy jeszcze oglądać (Miasteczko Twin Peaks też jakoś wtedy leciało – bardzo dobrze pamiętam to oczekiwanie co tydzień na kolejny odcinek). Wróćmy jednak do Cudownych lat – amerykańskie przedmieścia końca lat sześćdziesiątych. Pokolenie baby-boomers zaczyna wkraczać w pełnoletniość. Dużo się dzieje – politycznie (generalnie lata sześćdziesiąte obfitowały w USA w wydarzenia…

Czytaj dalej

W Australii rosną piękne drzewa. Niektóre mają bardzo rozłożyste korony, a przy tym są dosyć niskie, więc wyglądają jak wielkie parasole. I często kwitną… Jak przylecieliśmy, to dużo drzew pięknie kwitło na fioletowo, teraz jest ich mniej, ale zaczynają kwitnąć inne na czerwono – piękne! Jest też jedno drzewo – figowe, które wygląda, jakby składało się z wielu cienkich i zrośniętych drzew, których gałęzie nagle puszczają korzenie tworząc jakby kurtyny… trudno je opisać, ale wygląda niesamowicie. I ktoś takie właśnie drzewa wykorzystał, jako bazę placu zabaw w parku New Farm. Drzewo samo tworzy korytarze i tunele, przez które można przechodzić, dodatkowo dobudowano wokół drewniane ścieżki, mostki i inne takie. Sami zobaczcie, jakie fajne: Jak na większości placów zabaw, na których byliśmy już w Brisbane i Cairns, jest dużo ławek i miejsc na piknik (standardem w tutejszych parkach są ogólnodostępne elektryczne grille) oraz toalety. Jest też coś, co pozwoliło mamie na…

Czytaj dalej

Lenistwo nas ogarnęło straszliwe. Jesteśmy już nie jak żółw, tylko jak ten miś. Od dzisiaj to dla mnie wzór wyluzowania. Kompletnego braku problemów i nieprzejmowania się niczym. Tak. Jesteśmy jak misie koala. Z wyjątkiem tych chwil, gdy musimy zajmować się dziećmi. Czyli jakichś 20 godzin na każdą dobę. Od kiedy przyjechaliśmy do Brisbane, zabieramy się za pisanie postów. Za przygotowywanie zdjęć (nie dałem jeszcze zdjęć z Hong Kongu, a tymczasem minął już miesiąc w Japonii, prawie miesiąc w Australii…). Za co to my się tu nie bierzemy… Ale syndrom misia wygrywa. Pochłaniamy więc mufinki (tak – to jedna z niewielu rzeczy, które rzeczywiście udaje nam się zrobić…w sensie upiec, bo z jedzeniem jakoś problemów nie mamy). Popijając kawą w przeróżnej formie i w przeróżnej temperaturze. Chociażby takim specyfikiem, który, nie ukrywam, bardzo przypadł mi do gustu (gdyby tak łatwo dało się łączyć różne inne rzeczy, które lubię, życie byłoby dużo…

Czytaj dalej

10/10