Skrawki życia (w Australii)

Skrawki życia (w Australii)

W Australii spędziliśmy w trakcie naszej obecnej podróży trochę ponad dwa miesiące. Poprzednim razem gdy tu byliśmy, spędziliśmy tu dwa tygodnie. Czyli razem niemal trzy miesiące życia w Australii. Nie mam oczywiście zamiaru twierdzić, że przez ten czas byliśmy normalnymi mieszkańcami tego krajo-kontynentu – dopóki nie spędzamy połowy dnia w pracy i nie wysyłamy dzieci do żłobków/przedszkoli/szkół – nie doświadczamy życia jak tubylcy. Jednak byliśmy tu na tyle długo, że nie jesteśmy tylko turystami, goniącymi pomiędzy operą i mostem w Sydney, Uluru czy Great Ocean Road. Wychodzi na to, że wisimy gdzieś pomiędzy turystą a tubylcem. Niech będzie. Zwłaszcza, że Mela ostatnio lubi wisieć na czym tylko się da.

Miałem więc dużo czasu na obserwacje. A poniżej kilka moich spostrzeżeń.

Ludzie

Bardzo wyluzowani i otwarci. Ja nie jestem typem osoby rozpoczynającej konwersacje na prawo i lewo z osobami, które widzę pierwszy (a pewnie i ostatni) raz w życiu. Jednak w Australii przeprowadziłem więcej tego typu rozmów niż chyba przez całe moje dotychczasowe życie. Oni tacy są – nie potrzeba specjalnego powodu, żeby porozmawiać o sobie, świecie, dzieciach czy ostatnim meczu w rugby. Co ciekawe – nawet mi się to podoba (czyli nie trzęsę kolanami na myśl, że każda napotkana osoba może chcieć porozmawiać).

Totalna mieszanka kolorów, zwyczajów, stylów, pomysłów na życie… Ale w każdym wydaniu dodana jest szczypta uprzejmości i pozytywnego nastawienia do…wszystkiego.

Zdarzyło nam się, że pani, z którą jechaliśmy w ramach Ubera, kilka dni później spotkała nas i zaproponowała, że nas podwiezie już bez pośrednictwa żadnej aplikacji (i bez innych kosztów oczywiście).

Ludzie, u których mieszkaliśmy pod Brisbane, byli dla nas jak rodzina. Mela i Julek bardzo lubili do nich chodzić do domu – nawet język nie był problemem. Jeździliśmy z nimi do ich rodziny, na plażę, czy po prostu oglądać okolicę. To było jak na razie nasze najlepsze doświadczenie jeżeli chodzi o gospodarzy z AirBnB.

Motoryzacja

Tutaj wiele zależy od lokalizacji (przede wszystkim – miasto, czy poza miastem), ale można powiedzieć, że jeżdżą tutaj Holdeny i Toyoty. Tylko im dalej od centrum miasta, zwiększają się średnica kół i prześwit. Zresztą mam wrażenie, że ich narodowym narzędziem rolniczym jest Land Cruiser, wykorzystywany czasami w zastępstwie traktora do prac polowych.

W przeciwieństwie do Japonii, gdzie bardzo lubią wszelkiego rodzaju vany (vany, minivany, mikrovany, nanovany, pikovany i co tam jeszcze mniejszego można wymyślić), tutaj królują pick-upy i samochody terenowe (lub SUVy – bardzo dużo tu jeździ Holdenów Captiva…skądinąd bliskiego nam samochodu 😉 ). Co ciekawe, jest tu sporo czegoś, co wygląda jak dziwne połączenie – zwykły sedan, który za kabiną ma pakę jak pick-up. I to najczęściej usportowione (na różne sposoby). Inna sprawa, że na naszej wsi pod Adelajdą zdarzały się też Ferrari i McLareny.

Największe wrażenie robią jednak ciężarówki – TIRy z dwiema naczepami i dziewięcioma osiami. Ciągniki często wypucowane i błyszczące – niesamowite wrażenie! Niestety nie mieliśmy okazji zobaczyć tego, co określają jako „Road Train”, czyli pociąg drogowy…

Domy

To jest ciekawa sprawa – domy tu można po prostu przewieźć w inne miejsce. Poważnie. Są place, gdzie stoi wiele domów i można sobie któryś wybrać i mieć dostarczony na swoją działkę. Albo – gdy trzeba coś na dole domu naprawić, podnosi się go na rusztowaniu i robi, co jest do zrobienia. No dobrze – nie wszędzie i nie każdy dom można tak potraktować. Dotyczy to domów drewnianych, oczywiście – a taka jest tu większość, a przynajmniej w niektórych okolicach – tak było chociażby w okolicach Brisbane. W Adelajdzie, mam wrażenie, większość domów jest murowanych. W naszej wsi (Normanville) też niewiele było domów drewnianych.

Zdecydowana większość domów to domy parterowe – co ma bardzo duże zalety…zwłaszcza, jak się ma swoje lata i nie ma się ochoty/siły wchodzić cały czas po schodach (a ci z Was, którzy w takim domu mieszkają/mieszkali, pewnie wiedzą, że to, czego się szuka, zawsze jest nie na tym piętrze, na którym akurat jesteśmy my). Wady? Potrzeba bardzo dużej działki, żeby taki dom postawić i mieć jeszcze chociaż parę metrów na ogródek.

Przyroda

Australia jest chyba jedynym krajem, gdzie zjada się symbol narodowy – można tu kupić stek z kangura (uprzedzając pytania – nie próbowaliśmy). Kangurów jest tu naprawdę dużo – jeżdżąc z Adelajdy do Normanville spotykaliśmy ich dziesiątki koło drogi.

Podobno jest tu też najwięcej zwierząt, które mogą zabić człowieka. Jednak nie mieliśmy zbyt wielu okazji spotkania takich „na dziko” – poza jednym pająkiem wielkości dłoni, znalezionym  w domu, nie mieliśmy żadnych problemów. Chociaż krzyki Ewy, gdy uciekała przed latającym karaluchem wielkości kciuka sugerowały, że chce on ją skutecznie uśmiercić.

Na dziko widzieliśmy też kilka razy koale – pocieszne to są stworzonka. I zwykle bardzo powolne, chociaż zdarza im się przyspieszyć – widzieliśmy w przypadku jednego, którego spotkaliśmy w miasteczku, gdy maszerował sobie po rondzie (ale szedł akurat w nieprawidłową stronę – czyli w naszą, polską – tutaj ronda, tak jak i cały ruch, są oczywiście na odwrót, czyli na rondzie jedziemy w kierunku zgodnym z kierunkiem ruchu wskazówek zegara 😉 ).

Inne

Sklepy z alkoholem – tutaj nie ma nawet zwykłego piwa w supermarketach. Są osobne sklepy, w których można kupić wszystko, co płynne i ma %. Ciekawostka – są sklepy z alkoholem typu „drive-in”, gdzie wjeżdża się samochodem i nie wysiadając z niego – kupuje. Radziłbym tylko wysiąść, żeby się napić ;-).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.