Nara i Himeji, czyli pociągami z Osaki
Osaka jest narazie naszą bazą wypadową. Chcemy wykorzystać tygodniowe przejazdówki na japońskie pociągi, więc zwiedzamy okolicę. Większość znanych i ciekawych miejsc można zobaczyć jadąc niecałą godzinę pociągiem z Osaki (ponieważ niektóre pociągi mogą jechać naprawdę szybko, to nie mierzymy odległości w kilometrach, a minutach dojazdu do danego miasta – wygodne to ;-)). Jako pierwszą odwiedziliśmy Narę – miejscowość na wschód od Osaki (35 minut jazdy zwykłym pociągiem). Nara ma duży park, w którym jest wiele świątyń, w tym bardzo stare, drewniane, wpisane jako zabytki na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO. Ale nie oszukujmy się, nie po to tu przyjechaliśmy… Naszym głównym celem były daniele, które biegają swobodnie w parku i podchodzą do ludzi licząc na to, że dostaną jedzenie, Dla dzieciaków to niesamowita frajda. Julek od samego wyjścia z pociągu pytał, gdzie te jelonki… A do parku trzeba było trochę przejść, ale w mieście już widać było, że…
Ponownie o pociągach
Rzadko nam się zdarza podczas naszego wyjazdu jeździć pociągami. Mam na myśli takie prawdziwe pociągi, nie jakieś metra czy kolejki podmiejskie. Pierwsze doświadczenia mieliśmy na Sri Lance – opisałem je jakiś czas temu (oczywiście wszyscy wpis czytaliście, więc tych, którzy tylko chcieliby sobie go przypomnieć, odsyłam tu). Gdy więc, po dwóch krajach bez takich doświadczeń, udało nam się ponownie wsiąść do pociągu (nie do końca byle jakiego), poczułem się niemal zmuszony, żeby do tematu powrócić w kolejnym poście. Przygodę z japońskimi pociągami najlepiej zaczynać jeszcze przed wyjadzem do Japonii. Serio. Bardzo przydatne okazuje się coś, co nazywa się JR Pass (JR od Japan Rail). To taka „przejazdówka”, dzięki której można jeździć wieloma pociągami po Japonii już bez dodatkowej opłaty. Nie dotyczy to tylko najszybszych spośród szybkich pociągów – Nozomi (japońskie szybkie pociągi, czyli Shinkansen, dzielą się na Nozomi, które zatrzymują się na najmniejszej liczbie stacji, następnie są Mizuho, Hikari, Sakura…
Zakupy w Japonii
Od ponad tygodnia żyjemy w Tokio. Mamy małe mieszkanie z aneksem kuchennym, więc śniadania i kolacje jemy w domu. Przekąski w ciągu dnia i obiady zawsze kupujemy gdzieś w drodze. Mamy więc okazję robić zakupy w różnych miejscach i powiem wam, że to nie zawsze jest takie łatwe… Produkty przeważnie opisane są tylko po japońsku, więc kupujemy na podstawie obrazków na opakowaniu lub po prostu „na czuja”. Zresztą zobaczcie, jak wyglądają półki w marketach: Z obiadami jest o tyle łatwiej, że większość barów czy restauracji ma witryny z atrapami przedstawiającymi potrawy, które można u nich zjeść, więc nawet jak nie mają menu w języku angielskim (a nie jest to standardem), to pokazujemy co chcemy i z niepewnością czekamy, co dostaniemy. Ciągle niespodzianki 😉 ale jak dotąd, nie trafiliśmy na coś, czego nie dało się zjeść lub co chciało uciec nam z talerza. A oto co jedliśmy: Dosyć często spotykane są…
Pierwszy miesiąc
Trochę niepostrzeżenie (przynajmniej z naszej perspektywy) minął pierwszy miesiąc naszego wyjazdu – z Warszawy wylatywaliśmy 16 sierpnia. Pierwsze dni to ciągłe zmiany miejsc, życie dosłownie na walizkach – nie rozpakowywaliśmy się nawet w kolejnych domach. Potem, od kiedy trafiliśmy do Kuala Lumpur, wszystko się trochę uspokoiło – cały czas jesteśmy turystami, którzy mają na zobaczenie miasta kilka dni, ale przynajmniej możemy się spokojnie rozpakować ;-). Co się wydarzyło od momentu naszego wylotu? W samolotach spędziliśmy 22 godziny i 45 minut, przelatując w tym czasie ponad 15,5tys. kilometrów. Kolejnych kilkanaście godzin spędziliśmy w innych środkach transportu – pociągach, kolejkach, metrach, tramwajach, promach, taksówkach, Uberach, Grabach (to taki lokalny zamiennik Ubera w Malezji i kilku innych, okolicznych krajach – tańszy, bo Uber traktowany jest jak transport wyłącznie dla zagranicznych turystów), tuk-tukach, prywatnych samochodach. Łącznie z obecnym mieszkaniem w Tokio, spaliśmy w 9 różnych miejscach – pierwsza noc to hotel na lotnisku w…
Tokyo Disneyland
Wczoraj Julek miał urodziny. To już piąte! Wszyscy czekaliśmy na nie, bo to pierwsze urodziny w drodze (a wszyscy będziemy takie obchodzić) 🙂 Pamiętam, jak jeszcze w domu powiedzieliśmy mu, że nie będzie miał przyjęcia urodzinowego, jak inne dzieci, że nie zaprosi kolegów z przedszkola, bo urodziny będzie miał w Japonii… A on tak bardzo się ucieszył i nie mógł się doczekać tego dnia 🙂 Nie planowaliśmy od początku, co będziemy robić tego dnia, dopiero po przylocie do Japonii Tomek zaproponował „A może Disneyland?” Przyznam, że nie byłam od początku zachwycona tym pomysłem, bo czy on nie jest na to za mały? Czy dla 1,5 rocznej Meli też będzie to ciekawe? Czy ja się tam odnajdę i będę umiała bawić razem z nim? No dobra – zaryzykujmy… Budzik zadzwonił o 7 rano – włączyłam drzemkę, ale już po chwili Julek otworzył oczy i z uśmiechem zapytał „dzisiaj mam urodziny?”, skinęłam…
Noclegi w KL i HK
Noclegi rezerwowane przez Airbnb nadal się sprawdzają, na szczęście. Ceny różne, różne też standardy, ale każde miejsce ma swój klimat. Poniżej informacje o naszych noclegach w kolejnych azjatyckich miastach. Kuala Lumpur 1 Bedroom Studio at Heart of Kuala Lumpur link, 5 nocy, 135zł/noc Świetne miejsce! Mieszkaliśmy na 29. piętrze, a z okien piękna panorama miasta, widok m.in. na Petronas Twin Towers i wieżę telewizyjną Menara KL. Mieliśmy do dyspozycji malutką kuchnię, salon, sypialnię, małą garderobę i łazienkę z wielkim prysznicem (niestety myliśmy się w letniej wodzie…). Na 6. piętrze był plac zabaw, basen, siłownia i chińska restauracja (skorzystaliśmy tylko z pierwszego i ostatniego). Nie było pralki, ale jakoś przeżyliśmy. W pobliżu polecana indyjska knajpka Tg’s Nasi Kandar. Bardzo polecamy to miejsce 👍 Hong Kong Mother-in-law flat in a peaceful Hong Kong village link, 8 nocy, 245zł/noc W Hong Kongu ciężko było znaleźć coś większego od jednego maleńkiego pokoju będącego jednocześnie salonem, sypialnią i kuchnią… Baliśmy…
Hongkońskie obserwacje
Wyjeżdżając robiliśmy wiele postanowień. Standardowe rzeczy, typu: będziemy oszczędzać (żeby nam wystarczyło na więcej niż 3 miesiące podróżowania), będziemy dostosowywać się do dzieci, nie będziemy martwić się, co będzie po powrocie. Oczywiście wszystkie regularnie łamiemy. A najbardziej regularnie łamiemy to pierwsze. Pierwszy z brzegu przykład – planowaliśmy kawę robić sobie grzecznie (i tanio) w domu i dopiero potem ruszać na podbój lokalnego świata. A wyszło jak? Wyszło jak zwykle – wychodzimy z domu bez kawy, padamy z nóg i zatrzymujemy się w pierwszym napotkanym lokalu dużej spółki kawowej z Seattle. Gdzie kupujemy duże kawy. I duże ciastka. I tak niemal codziennie. Może na Sri Lance było inaczej – ale to głównie dlatego, że tam chyba jeszcze macki z północno-zachodnich USA nie dotarły. Przed czytaniem kolejnego akapitu ostrzegam osoby konserwatywnie nastawione do wychowywania dzieci, zwłaszcza te o słabych nerwach – przejdźcie od razu dalej, po co macie na nas pomstować. Otóż…
Kuala Lumpur z dziećmi
Malezję opuściliśmy już kilka dni temu, ale chciałabym jeszcze wrócić do KL, do miejsc, w których bardzo fajnie spędziliśmy czas z dziećmi. I choć są to miejsca, które (jak to w Kuala Lumpur) ciężko było znaleźć, to warto je odwiedzić. KLCC Park – schowany między wieżowcami, u stóp samych Petronas Twin Towers park, a w nim… największy, jaki dotąd widziałam, plac zabaw dla dzieci! Niesamowicie kolorowe konstrukcje z wieżami, zjeżdżalniami, mostkami, tunelami i co tam jeszcze można sobie wymyślić. Niektóre, połączone ze sobą, tworzyły długą ścieżkę pełną wyzwań dla małych i dużych, inne oddzielone były płotkiem lub kilkoma stopniami. Szczerze mówiąc nie wiem, jaki był klucz łączenia ich w takie, a nie inne, jakby mniejsze „podplace” zabaw, ale było tego naprawdę dużo i nie udało nam się przejść nawet połowy (głównie ze względu na temperaturę ponad 30 stopni i do tego dużą wilgotność powietrza, a także trudność z poruszaniem się…
Kuala Lumpur – kilka zdjęć
No tak, powoli zaczynamy myśleć o drodze z Hong Kongu do Japonii, a tymczasem jeszcze niewiele napisaliśmy o Kuala Lumpur. Coś jeszcze się niedługo pojawi. A tymczasem – kilka zdjęć.
Czasami mam dość…
Patrzycie na nasze uśmiechnięte zdjęcia, czytacie posty o nowych odwiedzonych miejscach i myślicie pewnie, że jest nam cały czas tak cudownie, że to taka sielanka, że tylko pozazdrościć… A ja się muszę przyznać do czegoś… Do tego, że czasami mam po prostu tego dosyć! Dziwne? Pojechała w podróż życia i po dwóch tygodniach ma dość??? A tak! Najpierw miałam dosyć drożdżowych słodkich bułek pakowanych w folię, które były jedynym nieostrym „pieczywem”, jakie dało się kupić na Sri Lance… W miejscach, w których byliśmy, trudno było o „normalne” sklepy, w których można kupić coś na kolację czy drugie śniadanie. Czasami był chleb tostowy i zupki chińskie, ale to też nie jest to, czym chciałam codziennie karmić dzieci… i siebie też. W Kuala Lumpur sklepów może i więcej, ale to najczęściej coś typu naszej żabki, bardzo słabo zaopatrzonej. I o ile jedzenie jest w miarę tanie w Malezji, to nabiał (solone masło,…