Trochę niepostrzeżenie (przynajmniej z naszej perspektywy) minął pierwszy miesiąc naszego wyjazdu – z Warszawy wylatywaliśmy 16 sierpnia. Pierwsze dni to ciągłe zmiany miejsc, życie dosłownie na walizkach – nie rozpakowywaliśmy się nawet w kolejnych domach. Potem, od kiedy trafiliśmy do Kuala Lumpur, wszystko się trochę uspokoiło – cały czas jesteśmy turystami, którzy mają na zobaczenie miasta kilka dni, ale przynajmniej możemy się spokojnie rozpakować ;-).
Co się wydarzyło od momentu naszego wylotu?
- W samolotach spędziliśmy 22 godziny i 45 minut, przelatując w tym czasie ponad 15,5tys. kilometrów.
- Kolejnych kilkanaście godzin spędziliśmy w innych środkach transportu – pociągach, kolejkach, metrach, tramwajach, promach, taksówkach, Uberach, Grabach (to taki lokalny zamiennik Ubera w Malezji i kilku innych, okolicznych krajach – tańszy, bo Uber traktowany jest jak transport wyłącznie dla zagranicznych turystów), tuk-tukach, prywatnych samochodach.
- Łącznie z obecnym mieszkaniem w Tokio, spaliśmy w 9 różnych miejscach – pierwsza noc to hotel na lotnisku w Katarze, pozostałe to już Airbnb. Ciekawostka: nocleg w Katarze kosztował nas więcej, niż tydzień w Kuala Lumpur ;-). Zdecydowanie zawyża nam średni koszt.
- Opublikowaliśmy kilkanaście postów, co uznajemy za niezły wyczyn – pierwsze prognozy mówiły, że po pierwszym przestanie nam się chcieć.
- Przeżyliśmy. To też wyczyn. Tym większy, że w konsekwencji chce nam się jeszcze.
- Zjedliśmy więcej ryżu, niż chyba przez ostatni rok. I całą masę rzeczy, co do których nie mamy pojęcia, czym były. W wielu przypadkach pewnie tak jest lepiej.
- Dzieci żyją jedząc jedzenie raczej lokalne (tzn. ani razu nie byliśmy w McDonaldzie, choć wszędzie są…zresztą Mela i Julek niespecjalnie wiedzą, co to McD – w Polsce też nie bywamy często).
- Przeżyliśmy pierwsze urodziny na obczyźnie – Julkowe, opisane już w poprzednim poście. Udane. Nawet bardzo. Chociaż fizycznie wykańczające (dla wszystkich).
A czego się w tym czasie dowiedzieliśmy?
- Że zmieścimy się w komplecie do samochodu klasy B – Honda Fit (w Polsce nazywana jest Honda Jazz), w niej oczywiście kierowca, a do tego my, czyli: 4 osoby, 2 wielkie walizy, wózek, mała walizka oraz dwa plecaki. I daliśmy radę. Kompresja okazała się bezstratna.
- Że zmieścimy się w składzie 4 osoby, walizka, wózek, plecaki do tuk-tuka. To było chyba większe zdziwienie niż pkt.1.
- Że można jechać pociągiem 120km w ponad 6 godzin. I przeżyć – to dotyczy szczególnie dzieci.
- Że każde odwiedzane przez nas miasto to jeden wielki plac budowy.
- Że ludzie strasznie się do siebie upodobnili pod pewnymi względami. Gdy byłem w HK czy Japonii 10 lat temu, jednak czuło się różnice – ludzie inne rzeczy czytali, inne rzeczy robili, inaczej się zachowywali. A teraz? Wszędzie wszyscy robią to samo. Warszawa, Kolombo, Kuala Lumpur, HK, Tokio…nieważne. Wszyscy patrzą w ekran. Pisałem już o tym w poście o HK, ale w Tokio jest chyba gorzej. W każdym razie plakatów i znaków mówiących o tym, żeby nie patrzyć w ekran idąc/jadąc metrem, jest więcej.
Kolejne miesiące będą już zupełnie inne – w Japonii jesteśmy miesiąc, ale będziemy tu w 3 miejscach. Potem lecimy na 2 miesiące do Australii, ale tam też będziemy tylko w 3 miejscach. W Nowej Zelandii – miesiąc w jednym domu. Czyli średnia liczba lotów na miesiąc będzie szybko maleć. Pewnie więcej czasu będziemy spędzać w samochodach. Myślę, że w trochę większym stopniu będziemy żyć…lokalnie. Wynajmując dom na miesiąc zakładaliśmy, że uda nam się trochę wtopić w tłum, z turystów stać się bardziej mieszkańcami (tak, to będzie zdecydowanie łatwiejsze w Australii niż np. w Japonii 😉 ).
Do pierwszych krajów z naszego wyjazdu nie będziemy już pewnie w naszych postach wracać (może poza zdjęciami z HK, których jeszcze nie przygotowałem…) – chyba że jest coś, co Was interesuje. Ale musicie dać znać :-).
Rób zdjęcia tym wszystkim ciekawym potrawom! Jeśli jest wersja ENG menu, to też wrzucaj, żeby potem/kiedyś móc spróbować do tego jakoś wrócić 🙂
PS. pamiętaj, że Ewy „termos” czeka na Was 🙂
Wszyscy patrzą w ekran. A pod jakimi innymi względami ludzie się do siebie upodobnili?
Upodobnianie ma dwa zakresy – po pierwsze, pojawiają się zachowania podobne. A po drugie – zanikają zachowania różne. Najlepszym przykładem tego pierwszego jest właśnie wykorzystywanie telefonów – i to wykorzystywanie ich wszędzie. Metro. Winda. Sklep. Kawiarnia. Ulica. Nieważne – każdy patrzy w ekran. A pojawienie się takiego zachowania, które zajmuje każdemu tak dużo czasu, musiało oczywiście spowodować zanik lub istotne zmniejszenie czasu, w którym występują inne zachowania. Jakie zachowania zostały więc zastąpione? Przede wszystkim interakcje. Pamiętam, że w czasie moich poprzednich wizyt ludzie częściej wymieniali chociaż krótkie zdania pomiędzy sobą, nawet jeżeli się nie znali. Czyli jednak było jakieś poczucia życia w tym samym świecie. A teraz? Teraz mamy całą masę równoległych rzeczywistości, które, mam wrażenie, czasami strasznie się wysilają, żeby tylko się nie przeniknąć w najmniejszym nawet stopniu. A twórcy całej masy aplikacji automatyzujących i ułatwiających różne codzienne czynności tylko ten wysiłek ułatwiają. I chyba trochę wykorzystują tę naszą niechęć do interakcji. No dobrze – wystarczy. Zdecydowanie nie chcę wszczynać tu filozoficznych dysput o tym, co było pierwsze – czy nasze dążenie do maksymalnego odgraniczenia się od siebie nawzajem, czy może narzędzia, które takie odseparowanie ułatwiają (i, co za tym idzie, czy ktoś miał jakiś inny interes w zmniejszeniu liczby przypadkowych interakcji, czy chodzi tylko o pieniądze).