Archiwa autora: Tomasz Romanowski

Pontiac

  310 dni. Ile to zdjęć w czasach, gdy każdy może być fotografem? W naszym przypadku – w telefonach mieliśmy po ok.3tys. zdjęć. A do tego niemal równe 19tys. zrobionych aparatem. Dużo? Policzmy. Gdybyśmy chcieli wszystkie obejrzeć, jedno po drugim, przeznaczając na każde średnio 1 sekundę (chociaż trudno w takim czasie chociażby dokładniej zauważyć, co na zdjęciu jest), potrzebowalibyśmy niemal 7 godzin. 7 godzin nieustannego wpatrywania się w ekran. Nie do wytrzymania. Zarówno dla nas, którzy tam byliśmy i zdjęcia przenoszą nas z powrotem do pięknych miejsc, jak i dla wszystkich tych, którzy z nami nie byli, ale chcą chociaż trochę uczestniczyć w naszej podróży. Nie będę tutaj próbował pisać żadnego poradnika typu „Fotografowanie w podróży” – jest wiele takich dostępnych, napisanych przez dobrych lub bardzo dobrych fotografów. Jedyna uwaga, jaką mogę dać, jest taka, że czasami warto zrobić zdjęcie zupełnie niezgodnie z wszelkimi zaleceniami czy poradami. Bywa, że takie…

Czytaj dalej

Rok temu byliśmy w USA. W Waszyngtonie. I szykowaliśmy się już do pierwszej trasy samochodowej – przez Blue Ridge Parkway do NOLA (Nowy Orlean) i dalej na zachód – do Colorado. Niedawno myśleliśmy „a rok temu lecieliśmy do Australii”, „rok temu byliśmy w Nowej Zelandii”, „rok temu napawaliśmy się pięknem pacyfiku na Wyspach Cooka”, „rok temu był nasz najdłuższy lot – do Buenos Aires”. W którymś momencie z lekką trwogą i niemałym smutkiem zauważliśmy: „rok temu rozpoczął się ostatni etap naszego wyjazdu – USA”. Teraz czekamy jeszcze na moment, w którym powiemy: „rok temu wróciliśmy”. Czyli żyjemy jeszcze naszym wyjazdem? Trochę tak – to była niesamowita przygoda. Ale troche nie – życie jest niesamowite każdego dnia. Chociaż czasami trudniej to docenić walcząc z wrzeszczącym i wierzgającym każdą kończyną dzieckiem niż robiąc sobie kolację na plaży w południowej Australii. Nie będę też ukrywał, że co jakiś czas pojawia się w rozmowach…

Czytaj dalej

Ile to miesięcy minęło od naszego powrotu? Już cztery? Ile postów napisaliśmy w tym czasie? Hmm…w tym momencie chyba powinno się robić trochę wstyd. Może powinno, ale nie robi – rzeczywistość ma tę ciekawą cechę, że zawsze zaangażuje nas na 100%. Niezależnie od tego, czy jest rzeczywistością lankijskiego pociągu, rzeczywistością pacyficznej walki z pająkami czy florydzkiego s’mores-owania. Ale widzicie? Wracam do Was. Wracam, żeby podzielić się kilkoma zdjęciami, które w najlepszy sposób opisują nasze podróżnicze miesiące. Zanim przejdę do owych zdjęć, najpierw trochę liter. Pytacie nas często, gdzie nam się najbardziej podobało – to trudne pytanie. Każde miejsce było wyjątkowe. Inne. Są miejsca, do których nas specjalnie już nie ciągnie (chociażby Chile), ale są też takie, do których już teraz wiemy, że będziemy próbowali wrócić: Japonia (tak – głównie przez jedzenie). Australia – tam jest jeszcze dużo do zobaczenia, ale tam są też Judy, Kate i Tony, za którymi bardzo…

Czytaj dalej

Dokładnie tyle spędziliśmy poza domem, podróżując dookoła świata.   Teraz, kilka dni po powrocie do Polski, jeszcze przestawiamy się na nasz czas, na życie pełne…stałości (tak, dzieci pytają co jakiś czas – „gdzie dzisiaj jedziemy?”), na zupełnie inne problemy (dom…) – ale postaramy się jeszcze kilka miejsc opisać. I na pewno powstaną jeszcze posty trochę podsumowujące nasz wyjazd – co warto zabrać? co się sprawdziło w podróży? czego brać nie warto? Tymczasem – krótki post pokazujący nasz wyjazd w liczbach. 310 dni – tyle byliśmy poza domem Z tych 310 dni, 83 godziny, czyli 3,5 dnia, spędziliśmy latając (czyli ponad 1,1% czasu całego wyjazdu 😉 ). Nie – nie będę Was zanudzał informacjami o tym, jakimi samolotami i jakimi liniami lotniczymi lataliśmy ;-). W czasie tych 83 godzin przelecieliśmy ponad 60000 kilometrów – czyli okrążyliśmy Ziemię 1,5 raza (chwila…czy my nie planowaliśmy lecieć tylko raz dookoła świata???) Lotów było dość…

Czytaj dalej

Podczas naszego pobytu w USA, przez niewiele więcej niż 2 miesiące (dokładnie – od 2.04 do 10.06) przejechaliśmy samochodem 21 tys. kilometrów. Najpierw przejechaliśmy z Waszyngtonu, przez Nowy Orlean, do stanu Colorado, potem zwiedziliśmy okoliczne stany (Utah, Nevadę, Arizonę i Nowy Meksyk), wybraliśmy się do Kaliforni, gdzie przejechaliśmy niemal całe jej wybzeże, a na koniec z Kaliforni wróciliśmy na wschód, do Nowego Jorku. Przejechaliśmy więc dużo i to w dodatku po bardzo różnych terenach, w bardzo różnych miejscach. Postaram się poniżej napisać trochę o naszych doświadczeniach związanych z jeżdżeniem po tym kraju – może przyda się to komuś, kto planuje również jeździć po USA. Na początek jedno wrażenie ogólne – po tym kraju jeździ się bardzo przyjemnie. Drogi są zwykle dobrze oznaczone, są dobrze utrzymane, a kierowcy kulturalni. Skąd wziąć samochód? Pierwsze i dość oczywiste pytanie, które trzeba sobie zadać, to skąd w ogóle wziąć samochód? Możliwości jest oczywiście sporo,…

Czytaj dalej

Daleko od nas dzieją się rzeczy, na które nie mamy obecnie zbyt dużego wpływu (czyli nasz dom…cały czas mamy nadzieję na pozytywne rozwiązanie), ale my w tym czasie nie stoimy w miejscu. Jeździmy. Dużo. Poniżej w tzw. telegraficznym skrócie, gdzie ostatnio byliśmy. O niektórych z tych miejsc napiszemy więcej. Może… 😉 Z Colorado Springs wyruszyliśmy 3 maja. Najpierw zatrzymaliśmy się na kilka dni ponownie w miejscowości Vail. Byliśmy akurat między sezonami, więc wyglądało to trochę jak wymarłe miasto…ale nam to nie przeszkadzało. Może z wyjątkiem zamkniętego na czas remontu placu zabaw… Z Vail pojechaliśmy na północny-zachód, do Salt Lake City. Kilka godzin pochodziliśmy po tym mieście – z jakiegoś powodu bardzo dobrze się tam czułem. Trudno mi powiedzieć, z jakiego, ale po prostu atmosfera była przyjemna. Po SLC pojechaliśmy na zachód, jadąc obok Salt Lake, czyli słonego jeziora, oraz Salt Lake Desert. Z dwoma przystankami dojechaliśmy do wielkich drzew –…

Czytaj dalej

Jeździmy i latamy po świecie już dobrych kilka miesięcy. Spaliśmy w niezliczonej liczbie miejsc. Wiele z nich to były hotele, część – domy należące do naszej rodziny, ale najwięcej nocy spędziliśmy w prywatnych domach/mieszkaniach, wynajmowanych zwykle przez AirBnB. Traktowaliśmy wszystkie te miejsca jakby były nasze własne – dbaliśmy o nie, staraliśmy się zostawić je w stanie takim samym lub czasem lepszym niż gdy się wprowadzaliśmy. To wydawało nam się zupełnie normalne – przecież wypada dbać o wszystko. A tymczasem w domu…sytuacja jest zupełnie inna. Żebyśmy mogli wyjechać, musieliśmy wynająć nasz kochany domek. Niestety – nie przez AirBnB, tylko znaleźliśmy najemców za pośrednictwem biura nieruchomości. Przez pierwszych kilka miesięcy było względnie dobrze – płacili na czas, nie mieliśmy bardzo dużych skarg od sąsiadów. Ale teraz sytuacja się zmieniła – niemal od początku roku nie otrzymujemy czynszu i żadnych innych opłat, a dom podobno jest mocno zniszczony (porozbijane okna, zepsuta brama –…

Czytaj dalej

Gdy jechaliśmy przez południową Australię, zachwycałem się pustką, uczuciem oderwania od rzeczywistości, jakbym był gdzieś w równoległym świecie, w którym niemal nie ma ludzi. Potem był nasz pierwszy amerykański road trip – droga z Waszyngtonu do Colorado. Tam najpiękniejsza była różnorodność – krajobrazów, ludzi, klimatów. Co pozostało na kolejną naszą samochodową wyprawę po USA? To, z czym do tej pory kojarzył mi się taki road trip: wielkie, skaliste góry, monumentalne, czerwone skały, krajobrazy niemal pustynne, z wyrastającymi nie wiadomo skąd skalnymi monolitami, wielkie ciężarówki, wypolerowane na wysoki połysk…i droga. Droga raz wijąca się jak wąż wśród skalistych gór, nie pozwalając zobaczyć, co kryje się za kolejnym zakrętem, a później z kolei prosta na wiele mil do przodu – jakby obiecując, że na końcu doprowadzi nas aż do samych chmur. Te kilka dni to zapewne jeden z najlepszych momentów całego naszego wyjazdu. Poniżej bardziej chronologiczny opis tego gdzie byliśmy i co…

Czytaj dalej

Pamiętacie tę piosenkę? Róże Europy jeszcze z czasów, gdy dało się ich słuchać 😉 (wiem, wiem…kwestia gustu – ale tu mogę wyrazić swoją własną opinię). Tytuł przyszedł mi do głowy po tym, gdy przez kilka dni oglądaliśmy głównie…kamienie właśnie. Kamienie w różnym wydaniu – kolorowym, monumentalnym, wzorzystym…ale zawsze dużym. Jeździmy od kilku dni po stanach Utah, Nevada i Arizona (czasem kilkukrotnie w ciągu dnia przekraczając granice) i oglądamy, co natura stworzyła. O samej drodze napiszę jeszcze w ramach kolejnego odcinka o road tripach. Teraz kilka słów o…kamieniach. Rozpoczęliśmy od Parku Narodowego Arches w Utah – rozpoczęliśmy dość długą kolejką. Żeby dostać się na teren parku, trzeba przejechać przez bramkę, na której pobierają opłaty. Oczywiście wszystko z samochodu. Potem już jedzie się ostro pod górę i podziwia… Arches to, jak sama nazwa wskazuje, łuki – wielkie skalne łuki, stworzone przez niszczycielskie działanie wody i wiatru. Kolejnego dnia był Bryce Canyon –…

Czytaj dalej

Wszystkich tych, którzy martwili się, że nasz amerykański road trip zakończył się czwartego dnia pod Nowym Orleanem, uspokajam – trwał kolejnych kilka dni. Uprzedzając fakty powiem, że po nim nastąpił tydzień odpoczynku i rozpoczął się kolejny road trip… Zanim opowiem o tym drugim, powinienem chyba odpowiednio dokończyć pierwszy. Dzień 5 to znowu dużo jeżdżenia. Rozpoczynamy w Luizjanie, niedaleko NOLA i kierujemy się na zachód. Jedziemy wprawdzie dużo, ale tylko raz przekraczamy granicę stanów – z Luizjany wjeżdżamy do wielkiego Teksasu. Od razu powiało wielkimi ranczami, rewolwerami, kowbojskimi opowiadaniami…i pustką. Nocujemy w miejscowości Terell, lekko na wschód od Dallas. Przejechaliśmy 782 kilometry. Dzień 6 to pierwszy dzień jeżdżenia, w którym jeżdżenie w pewnym sensie staje się nie tylko sposobem na osiągnięcie czegoś, ale też celem. Dlaczego? Otóż tego dnia, kierując się już nie do końca prosto do naszego kolejnego noclegowego celu, wjechaliśmy na słynną Route 66. Zamiast jechać prosto z Terrell…

Czytaj dalej

10/36