Road Trip – cz.3

Road Trip – cz.3

Gdy jechaliśmy przez południową Australię, zachwycałem się pustką, uczuciem oderwania od rzeczywistości, jakbym był gdzieś w równoległym świecie, w którym niemal nie ma ludzi. Potem był nasz pierwszy amerykański road trip – droga z Waszyngtonu do Colorado. Tam najpiękniejsza była różnorodność – krajobrazów, ludzi, klimatów.

Co pozostało na kolejną naszą samochodową wyprawę po USA? To, z czym do tej pory kojarzył mi się taki road trip: wielkie, skaliste góry, monumentalne, czerwone skały, krajobrazy niemal pustynne, z wyrastającymi nie wiadomo skąd skalnymi monolitami, wielkie ciężarówki, wypolerowane na wysoki połysk…i droga. Droga raz wijąca się jak wąż wśród skalistych gór, nie pozwalając zobaczyć, co kryje się za kolejnym zakrętem, a później z kolei prosta na wiele mil do przodu – jakby obiecując, że na końcu doprowadzi nas aż do samych chmur.

Te kilka dni to zapewne jeden z najlepszych momentów całego naszego wyjazdu.

Poniżej bardziej chronologiczny opis tego gdzie byliśmy i co widzieliśmy. O kilku miejscach pisałem już tutaj – postaram się nie powtarzać zanadto.

  1. Dzień pierwszy to krótka dość podróż z Colorado Springs, przez Denver (kto pamięta, jaki serial sprzed wielu lat, dział się w tym mieście? 😉 ), do górskiej miejscowości Vail. Tego samego Vail, w którym mieszka niejaki James Hetfield (ale akurat był w trasie 😉 ). Śnieg, ujemne temperatury i mieszkanie na wysokości niemal równej wysokości n.p.m. najwyższego szczytu w Polsce. Tego dnia przejechaliśmy niewiele – 276 kilometrów.
  2. Kolejnego dnia wjechaliśmy do stanu Utah. A gdy tylko do niego wjechaliśmy, zorientowałem się, że zapomniałem z Vail aparatu… Gdy tylko więc dotarliśmy do miejscowości Moab, w której nocowaliśmy, po chwili odpoczynku – wsiadłem do samochodu, żeby dostać się z powrotem do Vail. Droga w obydwie strony zajęła mi praktycznie całą noc, jechałem przez śnieżyce, wichury i deszcz. Sama przyjemność :-). Łącznie tego dnia przejechałem 1255 kilometrów, z czego 836 były „nadplanowe”.
  3. Trzeciego dnia rozpoczęliśmy od pierwszego z Parków Narodowych, które planowaliśmy odwiedzić – Arches National Park. Piękne widoki, skały i piasek stanowiące znakomity plac zabaw dla dzieci – bardzo fajne miejsce. Potem jeszcze park Moab Giants – stworzony przez Polaków park dinozaurów. Ja osobiście nie wszedłem – z wiadomych przyczyn zostałem w samochodzie zdrzemnąć się godzinkę ;-). Po dinozaurach pojechaliśmy na południe, do miejscowości Panguitch – łącznie 478 kilometrów.
  4. Czwarty dzień rozpoczęliśmy od kolejnego Parku Narodowego – Bryce Canyon. Kolejne piękne formacje skalne, trochę chodzenia, trochę jeżdżenia – bardzo przyjemnie. Z Bryce Canyon udaliśmy się na południowy zachód, lekko zahaczając o Arizonę, do Nevady – do Las Vegas. Przejechaliśmy 455 kilometrów, podziwiając zmieniający się krajobraz – z gór wjechaliśmy w teren miejscami na wiele mil w każdą stronę równy.
  5. Piątego dnia nie wsiedliśmy do samochodu – Piechotą i autobusami miejskimi zwiedzaliśmy Las Vegas.
  6. Kolejny dzień to trasa z Las Vegas do okolic miejscowości Page w Arizonie. Jest tam Antelope Canyon – przepiękne miejsce. Mieliśmy zarezerwowaną wycieczkę do owego kanionu na godzinę 15. Gdy dotarliśmy z odpowiednim wyprzedzeniem, okazało się, że tego dnia wszystkie wycieczki sa odwołane (podobno był jakiś wypadek i nikogo nie wpuszczali). Mieliśmy iść do Upper Antelope Canyon – do tej części też zacząłem poszukiwać wycieczek u innych dostawców (w liczbie sztuk 3 – tylko tyle firm może takie wycieczki organizować) w ten lub kolejny dzień. Oczywiście – nie ma mowy o jakichkolwiek wolnych miejscach. Wyprzedane na miesiąc do przodu… Wtedy zainteresowałem się drugą częścią kanionu – Lower Antelope Canyon. Tutaj jest jeszcze łatwiej – tylko 2 firmy mogą organizować wycieczki. Na szczęście udało się znaleźć wolne miejsca na następny dzień rano. Trochę martwiłem się, że dolna część będzie mniej atrakcyjna od górnej, ale wszelkie wątpliwość szybko zniknęły, gdy weszliśmy do kaniony – to miejsce jest przepiękne! Tego dnia przejechaliśmy 467 kilometrów. A popołudnie „uwolnione” z powodu odwołanej wizyty w kanionie przeznaczyliśmy na zobaczenie Glen Canyon Dam oraz Horseshoe Bend – ale o tym pisałem we wcześniejszym poście.
  7. Kolejny dzień to wizyta w Monument Valley, na pograniczu Arizony i Utah. O tym miejscu pisałem już wcześniej, więc tu tylko napiszę, że przejechaliśmy tego dnia tylko 225 kilometrów.
  8. Z Monument Valley skierowaliśmy się na południowy wschód, do Nowego Meksyku, do miejscowości Socorro – przejechaliśmy 601 kilometrów i tego dnia nie oglądaliśmy zbyt wiele.
  9. Dzień dziewiąty rozpoczęliśmy od wizyty w VLA – Very Large Array – czyli w obserwatorium radioastronomicznym w na zachód od Socorro. 27 gigantycznych radioteleskopów skierowanych w kosmos – widok z wielu filmów :-). Po wizycie w VLA pojechaliśmy na północ, do Santa Fe. Łącznie 380 kilometrów.
  10. Z Santa Fe, dziesiątego dnia wracaliśmy do Colorado Springs. Wracaliśmy jednak drogą dosć okrężną, żeby zobaczyć Rio Grande Gorge Bridge. Sam most robi duże wrażenie, ale najbardziej niesamowita jest sama rozpadlina – na rozległej równinie jakby ktoś nożem wyciął długą bruzdę. Ciekawe wrażenie. Tego dnia, po przejechaniu 516 kilometrów, wróciliśmy do Colorado Springs, na kolejne kilka dni odpoczynku…

Łącznie ponad 4650 kilometrów w dziesięć dni (ale w tym ponad 800 „nadprogramowe” drugiego dnia…). Dużo, ale wrażenia niesamowite. Zobaczyliśmy kilka rzeczy, które chciałem zobaczyć od bardzo dawna. Dzieciom też się podobało – najbardziej skalne piaskownice w Arches i układanie z czerwonych kamieni wież w Monument Valley :-).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.