Wiosna, lato, wiosna, lato, wiosna, lato… Komu odpowiada taki układ pór roku? Mnie bardzo 🙂
Planowanie naszej podróży zaczęliśmy od wypisania miejsc na świecie, które chcielibyśmy odwiedzić. Potem zastanawialiśmy się nad kolejnością ich odwiedzenia, czyli w którą stronę dookoła świata ruszyć. Dla mnie odpowiedź od początku była prosta – musimy uciekać przed zimnem i lecieć w te miejsca, gdy będzie tam ciepło. No i w ten sposób powstała trasa: najpierw Azja – do końca lata, jak zacznie się tu jesień, lecimy do Australii, gdzie zacznie się wiosna i zostaniemy na południowej półkuli do końca lata, żeby do USA przylecieć na wiosnę. Żeby ten plan zrealizować, dodaliśmy do planu podróży Amerykę Południową, której pierwotnie nie zakładaliśmy, a którą fajnie było poznać.
Czyli po polskiej wiośnie w 2017 roku mieliśmy lato, potem znowu wiosnę i lato i teraz mamy wiosnę 🙂 Taki plan podróży ma jeszcze jedną niemałą zaletę – mniej ubrań do spakowania. Nie zabieraliśmy kurtek, grubych swetrów, czy zimowych butów. Tylko 2-3 cienkie bluzy z długim rękawem. Przyznam, że „awaryjnie” miałam przygotowane więcej ciepłych rzeczy, ale się nie zmieściły do walizek i dobrze.
I tak sobie żyliśmy w ciepełku przez te wszystkie miesiące. Raz było gorąco (najcieplej było na Sri Lance, w Kuala Lumpur i Hongkongu, potem w Cairns i na Rarotonga), raz po prostu ciepło – w okolicach 20 stopni (w takiej temperaturze minęły nam np. święta BN w Nowej Zelandii), a czasem troszkę chłodniej (były takie dni pod koniec naszego pobytu w Tokio i potem w Australii południowej) i wtedy nawet cieszyliśmy się, że można ubrać coś innego 😉 Aż przylecieliśmy do Stanów Zjednoczonych… Najpierw Floryda – tam oczywiście cieplutko, choć byliśmy tam 4 dni przed rozpoczęciem kalendarzowej wiosny, to temperatura nie spadała poniżej 20 stopni (Celsjusza oczywiście, bo tu temperatury podawane są w Fahrenheitach). No ale potem był Waszyngton, a tam… brrrr zimno 🙁 Kupiliśmy dodatkowe ciepłe bluzy i przyznam, że czułam się, jakby to była jesień… Wynajętym samochodem ruszyliśmy w drogę, na południe, bo tam cieplej. Ale poza Nowym Orleanem, który zwiedzaliśmy w 24 stopniach, wszędzie zimno… A ja z zapaleniem ucha 🙁 W tv mówią o opadach śniegu na północy kraju, o silnych wiatrach na południu, o możliwych powodziach… ech! O co tu chodzi? Może dobrze, że narazie większość dnia spędzamy w samochodzie, bo na dworze wczoraj było 7 stopni, dzisiaj przez większość dnia 11. Ale pod koniec dnia, jak wjechaliśmy na drogę 66 było już 18 stopni. Może więc nie będzie tak źle? Najważniejsze, żeby świeciło słoneczko – wtedy humory lepsze 🙂