Kto by nie chciał zobaczyć Las Vegas? Miasto grzechu, rozpusty, rozrywki, przepychu, kiczu… to chyba jedne z najczęstszych określeń tego dosyć młodego, bo liczącego 113 lat, miasta. No i musieliśmy zobaczyć i my 🙂 Ale czy to miasto dla dzieci?
Przyjechaliśmy wieczorem, następny dzień zaplanowaliśmy na zwiedzanie, a kolejnego pojedziemy dalej. Las Vegas to miasto pośrodku niczego (a dokładniej to piaszczysto-żwirowej pustyni Mojave), gorąco tam strasznie, ale niezrażeni po śniadaniu ruszamy w miasto. Najpierw do starej części miasta, gdzie wszystko się zaczęło. Idziemy pustą ulicą Las Vegas Blvd mijając co jakiś czas opuszczone budynki, w których były restauracje, sklepy, motel… hmmm… niewiele spotykamy osób, głównie bezdomnych z całym swoim dobytkiem w wózku marketowym lub na rowerze (pod jednym z wiaduktów, pod którym przejeżdżaliśmy wjeżdżając do miasta, na chodnikach rozstawione są namioty, w których mieszkają). Jest też kilka kapliczek ślubnych – przeważnie małe białe budynki przy których stoją limuzyny oraz tablice reklamujące usługi: śluby tematyczne, czy śluby przez okienko 24h drive thru… Na jednej z tablic informacja, że brał tam ślub Jon Bon Jovi 🙂
Dochodzimy do downtown i tu tobi się tłoczniej. Fremont Street jest zadaszonym deptakiem, a po obu jej stronach są kasyna i restauracje połączone z kasynami kuszące tanimi posiłkami – byle wejść do środka.
Na deptaku kilka osób w oryginalny sposób zbiera pieniądze: siedzi starsza pani z chustką na głowie, ciemnymi okularami i dużym gołym biustem wystającym z czarnej bluzki (sutki zasłonięte czarnymi kółkami) z tabliczką „striptizerka na emeryturze”; jest pan z dużym brzuchem (rozebrany od pasa w górę) z ogonkiem i uszami króliczka; jest kilku Elvisów i namiot, w którym można sobie zrobić zdjęcie z młodymi umięśnionymi chłopakami… Staramy się odwrócić uwagę dzieci i szukamy jakiejś kawiarni, żeby odpocząć i pomyśleć co robimy dalej, bo tu nie chcemy zostać 😉 W pobliskim Starbucksie jakiś pan uczy Julka, jak zrobić sztuczkę ze słomką, a my decydujemy wrócić do hotelu schłodzić się w basenie (oj jaka zimna woda była…).
Popołudniu jedziemy zobaczyć The Strip – najbardziej znaną ulicę Las Vegas. Jedziemy autobusem przez całą część rozrywkową podziwiając przez okna kolejne „światy”, czyli hotele i kasyna wybudowane na wzór słynnych budowli. Mijamy więc Rzym, Nowy Jork, Paryż, Luxor, Hollywood.
Dojeżdżamy do słynnego znaku „Welcome to fabulous Las Vegas”. Przed znakiem długa kolejka ludzi chcących sobie zrobić zdjęcie oraz kolejny Elvis 😉 Nie czekamy – wracamy do centrum rozrywki.
The Strip to nie tylko kasyna i hotele, ale też sklepy. Poza znanymi i drogimi markami jest tu m.in. wielki sklep M&M’sów, a także Coca Coli, gdzie można zrobić sobie zdjęcie z dużym białym misiem.
Zachodzi słońce i możemy zobaczyć „TO” Las Vegas 🙂 szaleństwo kolorów, świecące neony, wszędzie muzyka, tłumy ludzi… wow! Przed ogromnym hotelem Bellagio trafiamy na świetlny pokaz fontann. Skąpo ubrane panie z piórami na głowie rozdają ulotki. Pomimo późnej pory spotykamy wiele osób z dziećmi – pewnie też opóźnili dziś porę spania, aby zobaczyć jak można się bawić w Las Vegas. Ale żeby się tu naprawdę zabawić, to na pewno trzeba być bez dzieci 😉
Późno wracamy do hotelu i szybko wszyscy zasypiamy. Rano pakujemy się i opuszczamy Las Vegas. Raczej bez żalu 😉