Tokyo Disneyland

Tokyo Disneyland

Wczoraj Julek miał urodziny. To już piąte! Wszyscy czekaliśmy na nie, bo to pierwsze urodziny w drodze (a wszyscy będziemy takie obchodzić) 🙂 Pamiętam, jak jeszcze w domu powiedzieliśmy mu, że nie będzie miał przyjęcia urodzinowego, jak inne dzieci, że nie zaprosi kolegów z przedszkola, bo urodziny będzie miał w Japonii… A on tak bardzo się ucieszył i nie mógł się doczekać tego dnia 🙂 Nie planowaliśmy od początku, co będziemy robić tego dnia, dopiero po przylocie do Japonii Tomek zaproponował „A może Disneyland?” Przyznam, że nie byłam od początku zachwycona tym pomysłem, bo czy on nie jest na to za mały? Czy dla 1,5 rocznej Meli też będzie to ciekawe? Czy ja się tam odnajdę i będę umiała bawić razem z nim? No dobra – zaryzykujmy…
Budzik zadzwonił o 7 rano – włączyłam drzemkę, ale już po chwili Julek otworzył oczy i z uśmiechem zapytał „dzisiaj mam urodziny?”, skinęłam głową, że tak, zamknął oczy zadowolony i odwrócił się na drugi bok. Po chwili obudziła się też Mela… ciekawe, bo ostatnio sypiają dłużej… no to wstajemy, szybkie śniadanie, ubieranie i idziemy na metro. Jedziemy 9 stacji, potem przechodzimy do innej kolejki i kolejnych kilka – cała droga zajmuje nam koło godziny. Julek cały czas nie wie, gdzie jedziemy, ale co chwilę dopytuje, czy to już tu są te jego urodziny czy kiedy się zaczną 😉 Dojechaliśmy! Ale ze stacji trzeba jeszcze dojść kawałek… widać już specjalną kolejkę z oknami w kształcie głowy myszki – te 3 kółka są tak charakterystyczne, że nie potrzeba nic więcej, by wiedzieć gdzie się jest. Ale Julek nie wie. No bo jemu nic nie mówi Disneyland, bo niby skąd miałby to znać… Mówimy mu, że idziemy do innego świata 🙂

Mijamy kolejne bramki, kontrolę toreb, kasy i wchodzimy do świata bajek. Jest 10-ta rano, słońce mocno grzeje – zapowiada się gorący dzień. Wokół dużo ludzi, sporo poprzebieranych – zastanawiamy się, czy to obsługa, czy szykują się na jakąś paradę? Później zrozumieliśmy, że część japończyków przebiera się przyjeżdżając do Disneylandu, więc sporo jest tu myszek Miki/Minnie, jeszcze więcej księżniczek, czasem jakieś pieski czy inne lale… Jeśli przyjechała tu grupa przyjaciółek (2 czy 5), to obowiązkowo wszystkie muszą wyglądać tak samo 🙂 Jakoś głupio było mi robić im wszystkim zdjęcia, choć chyba musieli mieć świadomość, że są niemałą atrakcją.

Tokyo Disneyland jest już w klimacie halloween’owym (w sumie już w Hong Kongu widzieliśmy w sklepach dekoracje z dyniami, a pieluszki które kupiliśmy Meli po przylocie do Japonii są właśnie z myszką M oraz dyniami i duszkami…). Po wejściu widzimy długaśną kolejkę do wielkiej dyni w kształcie głowy myszki, w której można sobie zrobić zdjęcie… jest głośno, tłoczno i gorąco… wszyscy jesteśmy tym przytłoczeni. Pada pytanie o prezent, więc zaczynamy od wycieczki po sklepach z pamiątkami i zabawkami – w miarę szybko Julek decyduje się na Buzza Astrala z Toy Story, Mela przytula w sklepach wszystkie pluszaki, więc dostaje puszową myszkę Minnie. Dzieci szczęśliwe, ruszamy więc dalej.

Cały Tokyo Disneyland podzielony jest na 6 krain – nie byliśmy w dwóch z nich. W każdej poza atrakcjami są bary, restauracje, sklepy i toalety (świetnie przygotowane na dzieci małe i troszkę większe!). Wszędzie trzeba było stać w kolejkach, ale nie było tak strasznie – były miejsca, gdzie czekaliśmy 5-10 minut, ale dało się też wytrzymać z dwójką dzieci w kolejce 40-minutowej. Dłuższe odpuszczaliśmy (choć tak bardzo chcieliśmy poszukać miodu z Puchatkiem :-/). W niektórych miejscach można pobrać bilety na wejście o konkretnej godzinie – przeważnie odległej, ale nie trzeba stać w kolejce, tylko wchodzi się innym wejściem. Skorzystaliśmy z tego oczywiście. Wszędzie personel jest bardzo serdeczny, cały czas uśmiechnięty, zaczepia dzieci i pomaga, jeśli trzeba (zaskoczyło nas to bardzo, gdy kupiliśmy obiad i z dwoma tacami i wózkiem musieliśmy znaleźć miejsce, żeby usiąść – od razu pojawiła się miła pani, która wzięła jedną z tac i pomogła nam). Bariera językowa nie jest tu problemem – na migi udaje się wiele pokazać, ewentualnie obsługa wyciąga kajecik, w którym ma podstawowe polecenia napisane po angielsku 🙂
W jakich bajkach byliśmy? Najwięcej, bo aż trzy razy, Julek polował na „złego” z bronią laserową właśnie z Buzz’em 🙂 Ale szukaliśmy też z latarką potworów z bajki Potwory i spółka, lataliśmy nocą razem z Piotrusiem Panem nad miastem, oglądaliśmy przygody Pinokia, kręciliśmy się w filiżankach z Alicją z krainy czarów, byliśmy w krainie Piratów z Karaibów napotykając co chwilę przystojnego Johnny’ego Deppa ;-), jechaliśmy pociągiem przez świat westernu, a chłopaki byli też (oczywiście) w statku z Gwiezdnych Wojen. Acha – jeszcze jechaliśmy autem przez bajkę królika Rogera.

Bawiliśmy się świetnie – wszyscy! Pomimo że dużo z tych tras pokonuje się w przyciemnionych pomieszczeniach i można się wystraszyć wyskakujących z zaskoczenia postaci, to dzieciom się podobało. Nawet Mela była wszystkim oczarowana, choć raz płakała – u piratów, ale tu z pomocą przyszedł cyc 😉 Załapaliśmy się też na dwie parady! To było niezłe przeżycie 🙂 Pierwsza w ciągu dnia, gdzie siedzieliśmy na ziemi wzdłuż trasy, a koło nas z głośną muzyką (i japońskimi okrzykami) przejeżdżały kolorowe pojazdy z Goofy’m, myszką Miki i Minnie, kaczorem Donaldem i jego siostrzeńcami, psem Pluto, był też Chip i Dale, trzy świnki i nie wiem co tam jeszcze 😉 do tego tańczące postacie lalek, kotów (raczej kocic), kościotrupów i duszków.

Druga parada była wieczorem – nie liczyliśmy, że będziemy tu tak długo, a jednak… i dobrze, że to zobaczyliśmy, bo trudno to opisać… przed nami przejechało wiele świecących, kolorowych pojazdów bajkowych – coś niesamowitego!

Spędziliśmy w disneylandzie ponad 10 godzin! Nie wierzyłam, że to możliwe. Jeszcze na stacji, czekając na pociąg, widzieliśmy pokaz sztucznych ogni – dla Julka to też był pierwszy taki widok.
To były nietypowe urodziny – daleko od domu, bez tortu i świeczek, bez gości i mnóstwa prezentów – ale patrząc na Julka mogę spokojnie powiedzieć, że były udane 🙂 I odpowiadając na swoje obawy – 5-latek nie jest za mały na taką rozrywkę, 1,5-roczne dziecko też dało radę i dobrze się bawiło (a nawet pospało w wózku), a i ja czułam się chwilami jak dziecko i długo tego nie zapomnę 🙂

1 komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.