To będzie post subiektywny. Oczywiście, z definicji, każdy takim jest, skoro pisany jest przez jedną osobę, piszę tu jednak o tym, ponieważ nie będę się silił na najmniejsze chociażby pozory obiektywizmu. Co więcej, będzie to też post niemalże bez podstaw, ponieważ pociągami na Sri Lance odbyliśmy tylko 2 podróże, spędzając w nich około 10 godzin (tak…już widzę oburzone miny członków Kółka Miłośników Lankijskiej Kolei i towarzyszące im oburzone głosy Towarzystwa Mocnych Uzasadnień, domagające się co najmniej skazania autora na zrzucenie do jamy sarlacca…)
Jeżdżenie pociągiem na Sri Lance to rytuał. Dla zdecydowanej większości pasażerów rozpoczyna się on niecałą godzinę przed planowanym odjazdem. Nieliczne osoby, którym uda się z kilkudniowym wyprzedzeniem kupić rezerwację na klasę pierwszą, szczelnie izolują się od wielu aspektów tego przeżycia. Chociaż ta rezerwacja to taki byt trochę wirtualny. Lub legenda miejska – każdy słyszał, nikt nie widział. Nie ukrywam, że próbowaliśmy kupić. Z wiadomym skutkiem. Pozostało nam uczestniczenie w rytuale od samego jego początku. Stawialiśmy się na stacjach godzinę przed odjazdem. Zakup biletów to chwila. Dla nas dokładnie 2,5 biletu. I to bardzo dosłownie – dwa pełne kartoniki, a trzeci przedzierany jest przez pana w okienku na pół i taki komplet leci w moją stronę. Leci. Pan w okienku nie widzi potrzeby schylać się trochę bliżej, żeby normalnie podać. Przecież złapię.
Potem następuje chwila czekania. Jak budowanie napięcia w dobrym filmie – wszyscy wiedzą, że coś się wydarzy, ale każdy udaje, że go to nie dotyczy. Każdy zachowuje pozory dystansu, stara się sprawiać wrażenie pełnego luzu. Dodam tu tylko, że przy dzieciach trudno taką zimną krew zachować.
Im bliżej jednak momentu wjechania pociągu na peron, poruszenie staje się coraz bardziej widoczne. Ludzie powolnymi ruchami przemieszczają się z różnych zakamarków, niby przypadkiem kończąc dobrze zaplanowaną wędrówkę bezpośrednio przy torach. Gdy wjeżdża pociąg, kończy się zachowywanie pozorów. Wszelkich. Również tych związanych z dobrymi manierami. Kobieta, dziecko…nieważne. Można odepchnąć, stratować. Byle znaleźć miejsce.
Pewien miły i uczynny pan, jeszcze zanim pociąg przyjechał, powiedział nam, który to będzie pociąg i gdzie się ustawić, żeby trafić na wagon naszej (drugiej) klasy. Potem wszedł jako jeden z pierwszych i zajął nam miejsca. Gdy już siedzieliśmy, ów miły i uczynny pan zgłosił się po pieniądze.
W przypadku drugiej z naszych podróży nie mieliśmy tyle szczęścia i początkowo staliśmy. Niektórzy z nas. Bo pozostali siedzieli na walizce, która dość skutecznie blokowała przejście. Na całe szczęście już po dwóch godzinach jakiś pan zlitował się nad kobietą z dzieckiem w chuście i ustąpił miejsca.
Tymczasem obok nas odbywał się kolejny etap rytuału. Pamiętacie obowiązkowe jajko i kiełbasę podczas dalekich podróży PKP? Tu jest podobnie chyba – pociąg to dobra okazja do rodzinnego posiłku. I nie ma znaczenia, że rodzina (kilkunastoosobowa, zidentyfikowałem trzy pokolenia, ale może było więcej) siedzi czasami daleko od siebie, a przejścia są mocno obstawione stojącymi (zwykle turystami, bo dziwnym trafem miejscowi zwykle mają miejsca siedzące). Rodzinny obiad składa się z niezliczonej liczby dań, przekazywanych pomiędzy rzędami siedzeń w bardzo płynny, jakby wyuczony, sposób. Na koniec wszystkie naczynia wytarte są gazetą, a reszta zamieciona na podłogę. Jej wielonożni (czy raczej – wielo-odnóżowi) mieszkańcy też będą mieli ucztę.
Od samego początku podróży, z dość dużą regularnością przez pociąg przechodzą sprzedawcy…wszystkiego. Woda. Zimne napoje. Kawa. Smażone nie-wiadomo-co-z-papryczką. Smażone nie-wiadomo-co-bez-papryczki. Samosy (dobre – oczywiście odpowiednio ostre). Bułki. Ananasy. Kukurydza. Pralki. Lodówki. No dobrze – z tymi ostatnimi to się zagalopowałem. Pralki i lodówki kupić można na lotnisku w strefie przylotów. Jakby każde udane lądowanie należało uczcić zakupem nowego sprzętu AGD. Oglądałem kosze panów sprzedawców i przyznam, że ich zawartość nieprędko, ale regularnie znikała – przekazywana kupującym w gustownych kopertkach ze sklejonych gazet. Pani na siedzeniu obok dostała smażone nie-wiadomo-co-z-papryczką w kopercie z gazety z fragmentem reklamy luksusowej marki samochodów, której nazwa składa się z trzech liter. To chyba odpowiednie miejsce na tę reklamę.
Nasza druga podóż pociągiem to była trasa określana w wielu miejscach jako jedna z najbardziej malowniczych tras pociągowych na świecie – droga z Kandy do Ella. Cóż…jakoś mnie ta malowniczość nie urzekła. Ale może to dlatego, że ponad 6,5h w pociągu z małymi dziećmi to nie są warunki do podziwiania czegokolwiek. Dodam tylko, że bilety kosztowały nas jakieś 12,50zł. Komplet. A przejechaliśmy w tym czasie jakieś 130km. Prędkość zawrotna.
Pociągi na Sri Lance zwykle mają trzy klasy. Pierwsza – to ta wirtualna. Przejazd możliwy wyłącznie po zakupie rezerwacji. Za którymś razem, podczas oczekiwania na stacji, podszedł do mnie jakiś miejscowy i zapytał, czy nie chcę kupić rezerwacji. Ciekawe. Może to tłumaczy tak szybkie znikanie tych biletów? Nie wiem, jak ta klasa wygląda, ale podobno ma klimatyzację, co w tych warunkach jest niemałą zaletą. Klasa druga – tą podróżują zwykle turyści. Przypomina mi trochę klasę drugą w pociągach lokalnych w Polsce jakieś 20 lat temu. Ale jest pewien luksus – wentylator pod sufitem. Taka namiastka klimatyzacji. Jest jeszcze klasa trzecia. Z obserwacji orzez okno wydaje się niewiele różnić od drugiej. Tylko więcej ludzi. I pewnie nie ma wentylatora.
Z dziennikarskiej staranności dopełnię opis dodając kilka słów o toalecie – gdy nasza starsza latorośl poczuła konieczność udania się do owej, po otwarciu drzwi zaprotestowała i za nic w świecie nie chciała wejść. Ciekawe jak wyglądaliśmy, gdy na siłę niemal wpychałem Julka do tego mikro-pomieszczenia ;-). I to było w klasie drugiej. Ciekawe jakich argumentów musiałbym użyć w trzeciej…
No No robi się ciekawiej. A co do zajmowania miejsca i zapłaty za tę usługę to przypomniały mi się sytuacje spod kolejki na Kasprowy tam jest to nagminne Co więcej za odpowiednio wyższą oplayą możesz stanąć w kolejce tuż przy kasie gdzie inni stoją tam kilkadziesiąt minut Ty masz to od razu… czyli u nas też taka mała Sri Lanka