Archiwa autora: romanowscy-admin

W ciągu ostatniego miesiąca przejechaliśmy samochodem około 10 tys km, przejeżdżając przez 14 stanów USA. Nieźle, co? Dla wielu dorosłych to wyczyn, a co dopiero dla dzieci… Muszę przyznać, że jestem dumna z naszych dzieci! Znoszą podróż bardzo dobrze – jazda samochodem jest dla nich czymś naturalnym i nie trzeba ich na siłę do niego wsadzać 🙂 Pięciolatek i dwulatka – co robią przez długie godziny w samochodzie? Poniżej nasze sposoby na to, by jazda samochodem nie była nudna: Oglądanie tego, co za oknem. Ja uwielbiam patrzeć przez okno na zmieniające się krajobrazy. Staram się zainteresować też dzieci tym co mijamy, wykorzystać mijane obrazy do rozmowy na nowe tematy. Problem jest jednak taki, że Mela niezbyt wiele widzi ze swojego fotelika, a jak nie widzi tego, o czym rozmawiamy, to się bardzo denerwuje… możemy więc rozmawiać o tym co wysoko 😉 na niebie, albo w górach. Książeczki. Mamy kilka książeczek…

Czytaj dalej

Zaczynamy! Wiem, wiem – minęło już prawie osiem miesięcy jeżdżenia, więc trudno mówić o zaczynaniu… Ale dzisiaj zaczynamy kolejny etap – prawdziwy amerykański road trip! Wyjeżdżamy z Waszyngtonu i kierujemy się na zachód. Ponieważ tu jest zimno, postanowiliśmy wybrać okrężną drogę. Odwiedzimy więc Nowy Orlean, będziemy w Teksasie i dopiero w Nowym Meksyku odbijemy na północ, żeby pierwszą część zakończyć za tydzień w Colorado Springs. Kilka dni odpoczynku od samochodu pewnie wszystkim się przyda. Zwłaszcza dzieciom. Potem ruszymy dalej na zachód, trochę na północ. Długo marzyłem o tym, żeby przejechać przez USA samochodem – nie spodziewałem się jednak, że będę miał okazję taką podróż odbyć z dziećmi. Na pewno dodadzą…hmm…atrakcji ;-). Pierwszy dzień będzie jeszcze dość łatwy – 4-5 godzin jazdy. Zakończymy wjeżdżając na początek Blue Ridge Parkway – jedna z piękniejszych dróg w USA – chociaż jeszcze mało wiosennie tu wygląda… Stay tuned!

Nasze buenosairańskie mieszkanie mieściło się w starej kamienicy, takiej z windą zamykaną na dwie kraty. W starej kamienicy otoczonej innymi starymi kamienicami – na dole były różne sklepy czy inne zakłady, a co jakiś czas brama wejściowa – jak wrota do innego świata. Owe różne sklepy czy zakłady przez niemałą część dnia były zamknięte – powiedziałbym nawet, że bardzo zamknięte. Nie wystarczy po prostu na zamek zamknąć drzwi – trzeba zasunąć kratę i jeszcze metalową roletę, rozwinąć drut kolczasty, ustawić wieżyczki strzelnicze i punkty kontrolne…no prawie. Chociaż gdyby mogli, to pewnie tak by zrobili (inna sprawa, że to nie jest taka niebezpieczna okolica wcale…więc to chyba bardziej sprawa przyzwyczajeń). Ulice w tej dzielnicy ułożone były w dość schludną kratkę, więc po środku był duży dziedziniec. Ale nasz dziedziniec nie był zwykłym dziedzińcem – zawierał w sobie…uniwersytet (UADE – Universidad Argentina de la Empresa). Przez okna więc, do godzin późnonocnych (lub…

Czytaj dalej

Jeździliśmy po Sri Lance. Jeździliśmy po Japonii. Pociągi diametralnie różne od siebie. Jednak miały jedną cechę wspólną – miały nas gdzieś dowieźć. Brzmi sensownie, prawda? W końcu to środek transportu. Potem jednak przyszła pora na kolejne pociągi: • W Cairns • Koło Adelajdy • Koło Auckland I te pociągi też miały ze sobą coś wspólnego: nie zawieźć nas nigdzie. A dokładniej – wysadzić nas tam, gdzie wsiadaliśmy. Zaczyna być mniej sensownie? To poczekajcie – jeszcze kilka pikantnych szczegółów. Po pierwsze – wszystkie te australijsko-nowozelandzkie pociągi były stare. Myślę, że zarówno wiekiem jak i związanym z tym wyglądem/wyposażeniem zbliżone były do pociągów lankijskich. Po drugie – kosztowały bardzo dużo. Gdyby chciało mi się przeliczyć cenę za przejechany kilometr, pewnie wyszłaby nawet wyższa niż w Japonii. Na szczęście mi się nie chce. Podsumowując – jechaliśmy pociągami o standardzie zerowym, nie dojeżdżając nigdzie i płacąc za to krocie. Hmm… Ciekawe jest to w ilu miejscach ze starych torów…

Czytaj dalej

4/4