O zdjęciach w podróży

O zdjęciach w podróży

 

310 dni. Ile to zdjęć w czasach, gdy każdy może być fotografem? W naszym przypadku – w telefonach mieliśmy po ok.3tys. zdjęć. A do tego niemal równe 19tys. zrobionych aparatem. Dużo? Policzmy. Gdybyśmy chcieli wszystkie obejrzeć, jedno po drugim, przeznaczając na każde średnio 1 sekundę (chociaż trudno w takim czasie chociażby dokładniej zauważyć, co na zdjęciu jest), potrzebowalibyśmy niemal 7 godzin. 7 godzin nieustannego wpatrywania się w ekran. Nie do wytrzymania. Zarówno dla nas, którzy tam byliśmy i zdjęcia przenoszą nas z powrotem do pięknych miejsc, jak i dla wszystkich tych, którzy z nami nie byli, ale chcą chociaż trochę uczestniczyć w naszej podróży.

Nie będę tutaj próbował pisać żadnego poradnika typu „Fotografowanie w podróży” – jest wiele takich dostępnych, napisanych przez dobrych lub bardzo dobrych fotografów. Jedyna uwaga, jaką mogę dać, jest taka, że czasami warto zrobić zdjęcie zupełnie niezgodnie z wszelkimi zaleceniami czy poradami. Bywa, że takie zdjęcia są potem najciekawsze lub budzą najsilniejsze emocje – u nas i u innych oglądających. Warto też pomyśleć, dla kogo robi się zdjęcia – raczej dla siebie, żeby przypominały nam o tym, gdzie byliśmy i co widzieliśmy, czy może dla innych – żeby pokazać świat.

25000 zdjęć. Nie mam zamiaru twierdzić, że wszystkie są dobre i warte pokazania. Takich jest zdecydowana mniejszość. Co jednak robić, żeby nie utonąć? Żeby chciało się wracać do zdjęć, a nie na każdą myśl o zbiorach w przerażeniu uciekać jak najdalej?

Po pierwsze – staraliśmy się na bieżąco oglądać, wybierać, usuwać nieudane i oznaczać te najlepsze. Często dzięki temu wracamy do zdjęć, które inaczej kompletnie zaginęłyby w masie innych.

Po drugie – jak tylko mogłem, od razu starałem się obrabiać w różnych programach zdjęcia.

Po trzecie – pokazywać. Wiem – czasami nie udawało nam się przygotować zdjęć w porę i nie mogliśmy nic ciekawego do postów dodać. Ale w większości przypadków było inaczej. Ja nie jestem fanem tzw. mediów społecznościowych (w przeciwieństwie do Ewy, która publikowała sporo zdjęć w różnych miejscach), ale nawet ja w pewnym momencie (gdzieś na etapie Buenos Aires, o ile dobrze pamiętam) się przekonałem i zacząłem publikować w pewnym bardzo znanym serwisie :-).

I wreszcie po czwarte…i chyba najważniejsze – wyjdź poza ekran. Pewnie – 25tys. zdjęć trudno zobaczyć w inny sposób niż klikając w zawrotnym tempie jedno za drugim na ekranie mniejszym czy większym. Ale 100 lub 200 zdjęć? Drukować. Wywoływać. Cokolwiek – byle były w formie bardziej namacalnej. To chyba najbardziej niedoceniana/zapomniana dzisiaj cecha zdjęć. I najważniejsza dla mnie. Pierwsze co zrobiliśmy po powrocie (gdy nasz dom nadawał się już do zamieszkania), wydrukowaliśmy na prostej, taniej drukarce atramentowej mnóstwo zdjęć i powiesiliśmy dzieciom w pokoju. I często do nich wracają, przypominają sobie zdarzenia i miejsca z tymi zdjęciami związane.

W dużym skrócie – róbcie dużo zdjęć, wybierajcie od razu najlepsze i nie zapominajcie o drukowanych/wywoływanych odbitkach!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.